„Arrow”: sezon 4, odcinek 1 – recenzja
Data premiery w Polsce: 22 listopada 2024Odbudowa pozycji serialu "Arrow" będzie długim i trudnym procesem. Na starcie 4. sezonu poczyniony zostaje maleńki krok w dobrą stronę, ale jednocześnie nie ma żadnej gwarancji, że cel ten w ogóle zostanie osiągnięty.
Odbudowa pozycji serialu "Arrow" będzie długim i trudnym procesem. Na starcie 4. sezonu poczyniony zostaje maleńki krok w dobrą stronę, ale jednocześnie nie ma żadnej gwarancji, że cel ten w ogóle zostanie osiągnięty.
Przynajmniej w teorii istnieją przesłanki, aby dać „Arrow” drugą szansę - w praktyce premiera 4. sezonu nie wykorzystuje żadnej z nich. Zgodnie ze zwiastunami odcinek otwiera scena z życia szczęśliwego Olivera Queena i Felicity Smoak - i tak jak można było przewidywać, prezentuje się ona ckliwie i przesadnie. Kolorowe osiedle przypomina sielankowe parodie, a znajome małżeństwo wyrwane jest z palety podmiejskich stereotypów. Wszystkie wspólne sceny torpeduje też nieprzekonująca dynamika w relacji Oliver-Felicity. Flirt i romans tej pary mogły wydawać się romantyczne, ale już właściwy związek razi sztucznością i pasuje bardziej do natury koleżeńskiej. Nie wiem, czy to brak chemii pomiędzy Stephenem Amellem i Emily Bett Rickards, ale nagle – o zgrozo - perspektywa trójkąta miłosnego nie wydaje się najgłupszym pomysłem.
Poza jednym zjadliwym żartem, hucznie zapowiadanego poczucia humoru i lżejszego nastroju nie da się zauważyć. Owszem, Amell stara się zaimplementować do swojego repertuaru żywsze gestykulacje, ale nie czynią one praktycznie żadnej różnicy. Z drugiej strony nie pomaga też czysty absurd, jakim jest powtarzane w kółko słowo mrok, które pada aż 12 razy (policzyłem)! To właśnie dlatego przymiot ten nabrał dzisiaj pejoratywnego znaczenia – prawdziwy mrok da się zauważyć, a rozmowy tego typu wywołują efekt odwrotny do zamierzonego.
[video-browser playlist="753134" suggest=""]
Niestety mocno bezbarwnie prezentuje się także postać głównego złoczyńcy sezonu, a to właśnie Damien Darhk mógł tchnąć w serial choćby minimum grozy. Podejmuje bezkompromisowe działania, ale jeszcze częściej ucieka się do filozofowania i teatralnych gestykulacji – a to zabieg, który mocno już się znudził. Jego postać zapowiada nadejście mocy mistycznych, ale wątpię, czy to wystarczy, aby rozruszać zatęchłą formę "Arrow". Tak jak w przypadku „The Flash” - status quo powraca po linii najmniejszego oporu, co jest tym bardziej bolesne, jeśli weźmie się pod uwagę 23-odcinkowy metraż całego sezonu. Jako jedyny wyłamuje się Diggle, który w roli lidera prezentuje się ciekawie, ale to przecież też wyłącznie kwestia czasu, zanim ostatecznie wybaczy Oliverowi i odda mu pałeczkę pierwszeństwa. Sama zaś transformacja tytułowego protagonisty w Green Arrowa jest lekko wymuszona i nienaturalna. Poza odkrytymi przedramionami różnice w samym stroju są minimalne, więc trudno ocenić ten aspekt jako faktyczne usprawnienie postaci.
Sceny akcji prezentują się całkiem efektownie, jeśli tylko przymknąć oko na komiczne wykorzystanie broni, masę głupotek, uproszczeń i powtórkę z rozrywki. Znów pojawia się bowiem motyw pościgu za ciężarówką i ataku na posterunek policji. Bijatyki wypadają tymczasem podobnie jak zawsze; serial odważniej ucieka się do dynamicznego montażu, ale i tak pokonany przeciwnik wykonuje o kilka fikołków za dużo. Nie wiem też, czy to już podskórne uprzedzenia, ale same efekty specjalne prezentują się wyraźnie gorzej niż np. w „The Flash”.
Z historii zaproponowanej w retrospekcjach nie można na razie nic wywnioskować. Prawdopodobnie jedyną wartością dodaną tego wątku jest mignięcie nam przed oczami potencjalnego przyszłego superbohatera. Z drugiej strony odcinek wieńczy scena futurospekcji, w której to – bez zdradzania fabularnych szczegółów – zapowiedziane zostaje pewne ważne wydarzenie. To zabieg intrygujący, bo dotąd niespotykany w „Arrow”, ale jednocześnie stanowi także tani chwyt, który odczytać można jako wyraz desperacji w próbach podtrzymania zainteresowania widzów.
Czytaj również: 4. sezon „Arrow” – trójkąt miłosny powróci?
Koniec końców, mimo całej powyższej krytyki, „Green Arrow” nie jest odcinkiem wprost złym. Bliżej mu do przeciętności, co bywa zresztą gorszą obelgą. Twórcy "Arrow" chcą dobrze i starają się coś zdziałać, ale najzwyczajniej w świecie ogranicza ich brak talentu i odgórne założenia stacji. Te próby poczytać im należy za skromny plus, ale coraz bliższe prawdy jest stwierdzenie, że serial po prostu się wypalił.
Poznaj recenzenta
Piotr WosikKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat