Arrow: sezon 4, odcinek 19 – recenzja
Najnowszy odcinek Arrow, tak jak można było przewidzieć, skupia się na śmierci Laurel Lance i emocjach, jakie w związku z tym towarzyszą reszcie ekipy Olivera Queena. Miało być wzruszająco, a wyszło jak zawsze, czyli śmiesznie, choć ten odcinek i tak był lepszy od poprzednich, głównie z jednego względu.
Najnowszy odcinek Arrow, tak jak można było przewidzieć, skupia się na śmierci Laurel Lance i emocjach, jakie w związku z tym towarzyszą reszcie ekipy Olivera Queena. Miało być wzruszająco, a wyszło jak zawsze, czyli śmiesznie, choć ten odcinek i tak był lepszy od poprzednich, głównie z jednego względu.
Arrow to taki serial, który niby jest superbohaterską produkcją, ale często przypomina operę - i to nie tylko tę mydlaną. Scenarzyści chyba dość mocno czerpią pomysły na część scen (i dialogi, nie można o nich zapomnieć) z Mody na sukces. Zwroty akcji są tak dynamiczne jak czołówka wspomnianego serialu. Mamy też balet. I to za darmo. Bo tak też w skrócie można nazwać wszystkie sekwencje walk, które do tej pory widzieliśmy w tym serialu. Aż do teraz. W Canary Cry chyba pierwszy raz w historii tej produkcji nie było ani jednej „sceny walki” i trzeba przyznać, że był to największy atut tego odcinka. Nie męczyliśmy się, oglądając kopniaki z półobrotu, które mijają cel o dobry kilometr, i choreografii w stylu bardzo pijanego mistrza (i nie, nie obrażam tu kultowej produkcji z Jackiem Chanem). Pod tym względem Arrow jest najbliżej do Power Rangers i ich każdego starcia z kitowcami (przy czym Team Arrow to właśnie kitowcy).
Żeby się jednak nie pastwić nad tym aspektem serialu, skupmy się na tym, co działo się na ekranie. Teoretycznie działo się wiele, choć zaserwowano nam to w taki sposób, że jeszcze długo po seansie czuło się zgagę. Odcinek w całości poświęcony był Laurel alias Black Canary. Jej śmierć w założeniu twórców Arrow miała wstrząsnąć nie tylko bohaterami, ale również widzami. Coś tu jednak nie wyszło - i pomijam już to, że zgodnie z przewidywaniami pozbyto się chyba najbardziej irytującej postaci w serialu. Stąd można wysnuć dwa wnioski. Po pierwsze, widzowie po niej płakać raczej nie będą, a poprzez jej śmierć przygotowano grunt pod powrót pierwszego Kanarka - Caity Lotz (Sara Lance), która w Legends of Tomorrow zwyczajnie się marnuje (w Arrow również tak będzie, ale chyba wolimy ją właśnie w tej produkcji). Owszem, teoretycznie Laurel może wrócić jeszcze do życia jak choćby jej siostra, jest jednak jedno ale: Jamy Łazarza już nie ma , choć znając fantazję producentów, mogą coś jeszcze wymyślić i obawiam się, że mądre to nie będzie.
Inną kwestią jest sam sposób ukazania żalu wszystkich bohaterów po stracie Laurel. Niestety wspomniana Moda na sukces chyba lepiej potrafi wyrazić tego rodzaju emocje (zresztą robi to od tak wielu lat, że ludzie po prostu płaczą z przyzwyczajenia). Szkoda, bo tym odcinkiem można było zagrać w taki sposób, że wszelkie wpadki z poprzednich (a przecież było ich tak cholernie mnóstwo) mogłyby w jakimś stopniu zostać wybaczone. Niestety zamiast głębokiego żalu i współczucia po utracie ważnej bohaterki czujemy zażenowanie, bo inaczej nie można odebrać żenującej licytacji wszystkich bohaterów, kto jest bardziej winny jej śmierci. Do tego zastosowano chyba najgłupszy twist w całej serii – tak tylko można nazwać pojawienie się sobowtóra Kanarka. Tego nie wymyśliłby sam Ed Wood! Chyba nie w taki sposób powinno się żegnać mimo wszystko zasłużoną dla serii bohaterkę; nawet obietnica Oliviera na sam koniec odcinka, że zabije Damiena Darhka, nie rekompensuje niczego.
A propos ostatnich minut serialu - otrzymaliśmy od producentów paskudny spoiler. Po raz kolejny pokazano brak konsekwencji w wydarzeniach. Chodzi o pojawienie się Barry'ego. Dotychczas starano się trzymać tej samej linii czasowej w obydwu produkcjach i nie uprzedzać faktów. Jak wiemy, Barry po starciu z Zoomem stracił swoją szybkość i jeszcze jej nie odzyskał, a w Arrow biega, że aż miło. Oczywiście było wiadomo, że do tego momentu i tak miało dojść, ale chyba każdy z nas wolał zobaczyć to we Flashu.
Arrow nadal pikuje i właściwie nie ma już nadziei na to, że będzie lepiej, zwłaszcza że do pokonania Darhka dojdzie pewnie w ostatnim odcinku, więc czeka nas jeszcze kilka „emocjonujących” zapychaczy. Trzeba jednak przyznać, że ten odcinek był mimo wszystko minimalnie lepszy od poprzednich. Nawet retrospekcje, choć związane tylko z Laurel, były przyjemną odmianą od oglądania co kilka minut, jak Oliver gania się po Lian Yu. Na bezrybiu i rak ryba - nawet ta zepsuta.
Źródło: zdjęcie główne: The CW / materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat