Arrow: sezon 4, odcinek 6 – recenzja
Szósty odcinek Arrow to powrót dawno niewidzianego bohatera, który już w zaledwie kilku scenach przypomina, że był sporym plusem tego serialu.
Szósty odcinek Arrow to powrót dawno niewidzianego bohatera, który już w zaledwie kilku scenach przypomina, że był sporym plusem tego serialu.
To smutne, co twórcy Arrow robią z Felicity, która z fajnej, wesołej postaci z humorystycznymi dialogami stała się kimś do siebie niepodobnym. Ta płaczliwa, sztywna i pozbawiona geekowskiej charyzmy osoba z każdym odcinkiem coraz mniej przypomina Felicity, jaką wszyscy polubili. Wątek tego odcinka w ogóle nie pomaga, bo kłótnia z Oliverem jest pod wieloma względami niedorzeczna, choć na szczęście zostaje ukazywana w tak luźny i lekki sposób, że nie ma tutaj poczucia powagi (przy niektórych scenach można się wręcz zaśmiać). Duża w tym zasługa matki Felicity, której przybycie wprowadziło trochę humoru w sztywne życie córki. Ciekaw jestem, czy jej wspólna scena z Lance'em ma sugerować jakiś wątek romantyczny w przyszłości.
Nie podoba mi się to, co zrobiono z Sarą w tym odcinku. Widzowie doskonale już wiedzą po sytuacji z Theą, jaki jest skutek uboczny kąpieli w Jamie, więc przedstawienie tego w tak wtórny sposób nie jest fajne. Dostajemy dosłownie dokładne odtworzenie tego, co działo się z siostrą Olivera, a bohaterowie po raz kolejny zachowują się, jakby nie wiedzieli, co się dzieje, i jakby zwykłe "przestań" miało cokolwiek zmienić. Rozumiem, że twórcy potrzebowali pretekstu do tego, by pozbyć się Sary, która musi rozpocząć swoją przemianę w Białego Kanarka, ale zrobili to słabo, po linii najmniejszego oporu.
Zaczynam też mieć coraz bardziej mieszane odczucia do Damiena Darhka. Odnoszę wrażenie, że twórcy nie mają na niego pomysłu. Momentami jest za bardzo kreskówkowy, a jego zachowanie jest jakieś puste i przesadzone. Nie chodzi bynajmniej o to, że nie znamy dokładnie jego motywów, ale o to, że twórcy nawet nie próbują pokazać tej postaci w ciekawym świetle. Ra's al Ghul pod niektórymi względami wydawał się ciekawszy, bo w jego działaniach, nawet tych głupich, był jakiś cel. Tutaj nie ma nic, więc Darhk wywołuje jedynie obojętność.
Trzeba przyznać, że uratowanie Raya wypadło trochę za szybko i zbyt prosto, zauważcie jednak, że w tych zaledwie kilku scenach po jego powrocie serial nabrał wyrazu. Czwarty sezon miał być lżejszy i bardziej humorystyczny, ale do tej pory (poza odcinkiem z Constantine'em) specjalnej różnicy nie odczułem. Powrót wesołego Raya to już kilka zabawnych wstawek, które rozluźniają sztywną atmosferę. Twórcy muszą nad tym popracować.
Retrospekcje wróciły do bycia nudnym zapychaczem. W Lost Souls aż raziło w oczy to, jak wciśnięto je na siłę. Zdarzają się odcinki, w których retrospekcje dobrze współgrają z rzeczywistością i uzupełniają fabułę - w tym przypadku sceny te są nie tylko nadzwyczajnie krótkie, ale też nudzą i nie oferują nic ciekawego. Szkoda, bo widać, że jest tam pomysł na coś więcej, ale twórcy chyba nie wiedzą, jak go wykorzystać.
Lost Souls to co najwyżej przeciętny odcinek Arrow. Ma swoje momenty, czasem jest zabawnie, ale wciąż czegoś brakuje. Niby jest główny czarny charakter, ale nadal nie ma określonego celu fabularnego ani tajemnicy, która przykuwałaby do ekranu. Nie ogląda się tego źle, ale to i tak za mało.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat