Arrow: sezon 5, odcinek 20 – recenzja
Tak, jak można było się spodziewać, nie dostaliśmy nawet małego kawałeczka Prometheusa. Zamiast tego otrzymaliśmy powrót do przeszłości – dosłownie i w przenośni. Olicity wróciło już chyba na dobre i aby jednak nie drażnić tym widzów, środek irytacji przerzucono na Diggle'a i jego rodzinną dramę. I to faktycznie już wkurzało.
Tak, jak można było się spodziewać, nie dostaliśmy nawet małego kawałeczka Prometheusa. Zamiast tego otrzymaliśmy powrót do przeszłości – dosłownie i w przenośni. Olicity wróciło już chyba na dobre i aby jednak nie drażnić tym widzów, środek irytacji przerzucono na Diggle'a i jego rodzinną dramę. I to faktycznie już wkurzało.
Guggenheim i spółka musieli chyba tęgo myśleć nad dwiema rzeczami: nad tym, jak przeciągnąć truchło Arrow do ostatniego odcinka, oraz jak tu wrócić do „najciekawszego” wątku w całym serialu, czyli wielkiej miłości Olivera i Felicity, a przy tym zrobić to tak, by nie było głosów narzekań. I wymyślili. Stworzyli kontrast dzięki Diggle'owi, którego małżeńskimi problemami jesteśmy karmieni od kilku odcinków. Co najbardziej w tej kwestii irytuje to to, że przecież małżeństwem z Lylą są... długo. Ona szefuje Argus... długo. Organizacja rządowa, supertajna, przeprowadzająca operacje na całym świecie. Diggle były żołnierz, który przecież nie raz funkcjonował w tym systemie. Zresztą robi to teraz jako „zamaskowany hełmem człowiek” wcale przecież nie przekraczając żadnych granic w walce z przestępczością Star City, prawda? Robi to uczciwie, zgodnie z kodeksem moralnym. Nie krzywdzi, nie zabija – nawraca. Jednym słowem ten konflikt, który wytworzono między nim,a jego żoną, jest nadmuchaną kpiną odwracającą (trzeba przyznać, że skutecznie) uwagę od czegoś jeszcze gorszego w tym serialu – Olicity.
Tak, zamknięcie Olivera i Felicity w bazie Team Arrow dało możliwość twórcom powrócenia do wątków, które mieliśmy nadzieję, że były zakończone. Zamiast tego dostaliśmy retrospekcje związane z miłością/nie miłością powyższej dwójki, teen dramę, mnóstwo irytujących dialogów i absurdalną akcję. I trzeba uczciwie przyznać, że dzięki Diggle dramie – nie było to aż tak drażniące, jak zawsze. Tak jak jednak wspomniałem, zadziałał tu swoisty kontrast i przerzucenie środka irytacji na inną parę. Niestety, cokolwiek by się nie działo w tym serialu, tych scen zwyczajnie unikniemy, co zawsze będzie sprawiać, że Arrow będzie gorzej niż średnim serialem. Ratują go perełki takie jak odcinki skupiające się na Prometheusie, tych jednak nie uświadczamy ostatnio.
Sam pomysł, aby przypuścić markowany atak na bazę Team Arrow mógłby się sprawdzić, gdyby nie powyższe kwestie. Do tego, już pomijając płaczliwe sceny, „akcja” zdecydowanie obrażała pojęcie jakiejkolwiek akcji filmach i serialach. To, że logika zawsze słabą stroną seriali Arrowerse wiemy nie od dziś. W tym epizodzie otrzymaliśmy znów kilka przykładów. Jak choćby wybuchająca strzała, którą Ollie trafił w przejście w pomieszczeniu, gdzie przecież uwolnił się metan. Jasne, przecież w ciągu tych kilku minut ten gaz rozprzestrzenił się tylko przy pękniętej rurze cierpliwie czekając na to, aż Oliver i Felicity zrealizują swój plan. A może zasilimy komputery silnikiem z motocykla? To przecież jest możliwe nawet w normalnym świecie. Niestety, po raz kolejny twórcy robili sobie ewidentnie jaja z widzów. Szkoda, ponieważ w tym sezonie poziom momentami był naprawdę dobry, ale takie odcinki skutecznie wymazują ich wspomnienie.
Przed nami jeszcze trzy epizody. Można oczywiście mieć nadzieję, że w końcu będą takie, jak sobie życzymy – z ciekawą akcją, brakiem nudnych wątków i Prometheusem, jakiego znamy z początków tego sezonu. Tylko czy to przykryje nędzę ostatnich odcinków? Coraz bardziej można w to wątpić.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat