Arrow: sezon 5, odcinek 23 (finał sezonu) – recenzja
Solidną klamrą (oraz cliffhangerem) zakończono 5 sezon serialu Arrow. Historia zatoczyła koło. Finał rozegrał się tam, gdzie właściwie wszystko się zaczęło – na wyspie Lian Yu. Finał dał nam całkiem niezłą akcję, historię a przede wszystkim dawno niewidzianych bohaterów, takich jak Slade Wilson czy Nyssę Al Ghul. I co najważniejsze, zakończył naprawdę niezły sezon.
Solidną klamrą (oraz cliffhangerem) zakończono 5 sezon serialu Arrow. Historia zatoczyła koło. Finał rozegrał się tam, gdzie właściwie wszystko się zaczęło – na wyspie Lian Yu. Finał dał nam całkiem niezłą akcję, historię a przede wszystkim dawno niewidzianych bohaterów, takich jak Slade Wilson czy Nyssę Al Ghul. I co najważniejsze, zakończył naprawdę niezły sezon.
Na Arrow w tym sezonie można było wielokrotnie narzekać, czy to na poziom i realizację walk, idiotyczne wątki, czy słabe dialogi. W przeciwieństwie do poprzednich dwóch było też za co go chwalić. Przede wszystkim za pierwszą połowę sezonu, głównego przeciwnika i niektórych nowych członków Team Arrow. Największą wadą w przypadku tego serialu było jednak to, że miał za dużo odcinków i scenarzyści nie zawsze potrafili tego udźwignąć.
Przejdźmy jednak do samego finału. Nie był on rewelacyjny, ale nie był również tragiczny. Widać było, że zwłaszcza konflikt na linii Adrian Chase-Oliver był nieźle przemyślany i konsekwentnie prowadzony do końca, nawet jeśli po drodze zdarzały się potknięcia. Pomysł rozegrania ostatnich scen na wyspie Lian Yu był również sentymentalnym powrotem do tego, co w Arrow było najlepsze – atmosfery osaczenia, tajemniczości oraz zwięzłych i konkretnych wątków fabularnych. Teraz tego w pełni nie otrzymaliśmy, ale z sentymentem oglądało się wszystkie sceny Olivera ze Sladem, który był przecież kluczową postacią mającą ogromny wpływ na powstanie Zielonej Strzały.
Smaczkiem były też wspomnienia Olivera oraz niektóre lokacje, które pamiętamy sprzed kilku sezonów, a przy okazji widzieliśmy je w równolegle toczącej się retrospekcji, gdzie nasz bohater musiał stoczyć śmiertelny pojedynek z Kovarem (Dolpha Lundgrena mimo jego dość sztywnej gry aktorskiej mimo wszystko będzie brakować). To, co miało nam przynieść najwięcej frajdy, to starcia dwóch drużyn zebranych przez Zieloną Strzałę oraz Prometheusa. I tu mieliśmy spory niedosyt. Były momenty naprawdę widowiskowych starć (zwłaszcza dwóch kanarków), ale też takie, w których więcej było w tym tradycyjnego dla tej produkcji tańca. Niemniej wyjątkowo dobrze oglądało się w akcji Deathstroke'a, nieźle wyglądała też walka Nyssy z Talią. Trochę gorzej natomiast należy ocenić bezpośrednie starcia Olivera z Adrianem Chase'm z prostej przyczyny – wcześniej Chase był zdecydowanie silniejszym i lepiej wyszkolonym wojownikiem o Queena, a przynajmniej tak to wyglądało. Tym razem przypominał raczej worek treningowy dla tego pierwszego. Owszem, należy to tłumaczyć nagromadzeniem emocji spowodowanych choćby porwaniem syna Olivera, ale chyba już dawno tak łatwo nie przyszło mu pokonać swojego rywala. Stąd też większe emocje odczuwaliśmy w jego starciu z Kovarem. Tu naturalnie walka musiała być bardziej wyrównana, bo ówczesny Oliver był w zupełnie innym punkcie swojego życia, ale finalnie i ten sprzed pięciu lat, i ten obecny, zakończyli pewne etapy swojej historii, dokonując swoistej rewolucji.
Bardziej wciągające od walk były jednak rozmowy Olivera i Adriana. To w nich dostawaliśmy to, czego nie dali nam w bezpośredniej walce. To również pokazało, jaką obaj musieli przejść drogę, by stać się tym, kim się stali. Oliver od żądnego zabijania mściciela po człowieka, który zaczął kierować się zasadami i rozsądkiem, a który nie poddaje się emocjom. Chase odwrotnie – chęć zemsty zniszczyła każdą cząstkę dobra robiąc z niego psychopatę zdolnego do zabicia nawet własnej żony. Zresztą udowadnia to w końcowej scenie strzelając sobie w głowę z uśmiechem pokazującym, że mimo wszystko to on wygrał. Z pewnością nie osiągnął jednej rzeczy – nie zadał największego bólu Oliverowi zabijając jego syna, ale żniwo, jakie prawdopodobnie zebrał doprowadzając do wysadzenia całej wyspy, może wprowadzić nieodwracalne zmiany w życiu Zielonej Strzały.
To zresztą będzie teraz najbardziej interesująca widzów kwestia – w jaką stronę pójdzie serial. Od samego początku twórcy zapowiadali, że cała historia jest zaplanowana na pięć sezonów, ale wiemy, że będzie kolejny. Koncepcja wcześniej była ustalona – odcinki każdego sezonu były retrospekcjami pokazującymi drogę Olivera do pozostania mścicielem i wyjaśniającymi, co działo się z nim przez pięć lat od jego zaginięcia. Teraz tego nie będzie (a przynajmniej nie powinno), ponieważ ten rozdział został spięty klamrą – sceną, w której Oliver zostaje znaleziony i uratowany przez rybaków. Twórcy staną przed ogromnym wyzwaniem, stworzeniem całkowicie nowej historii, która musi być jeszcze dobrze rozpisana na 23 odcinki, bo z tego formatu pewnie nikt w CW nie zrezygnuje. Finałowym odcinkiem pozostawili sobie mnóstwo możliwości na nowe otwarcie, bo najpierw ginie (czy aby na pewno?) Malcolm Merylin, następnie reszta przyjaciół Olivera (tu naturalnie nie mamy całkowitej pewności). Dzięki temu można pójść z historią Zielonej Strzały w różne kierunki. Pytanie tylko, na ile starczy scenarzystom odwagi w kreowaniu praktycznie całkowicie nowej historii z nowymi bohaterami? O tym przekonamy się pewnie za kilka miesięcy.
Finał sezonu nie był z pewnością rozczarowaniem. Do wybitnych też go nie zaliczę, ale w połączeniu z zresztą sezonu pozostawił mimo wszystko dobre wrażenie. Twórcy dali nam o wiele lepszą historię z interesującym przeciwnikiem. I owszem, były odcinki, o których najlepiej dziś zapomnieć, ale odejmując je od całości, był to bardzo solidny sezon, który daje nadzieję, że kolejny będzie po prostu lepszy. Bo bardzo źle już przecież było, więc teraz powinno być już tylko lepiej.
Źródło: zdjęcie główne: Dean Buscher/The CW
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat