Azymut #3: Antropotamy Nihilu – recenzja
Data premiery w Polsce: 10 maja 2016Autorzy Azymutu w Antropotamach Nihilu po raz trzeci zabierają czytelnika w pięknie ilustrowaną jazdę bez trzymanki. Fani serii się nie rozczarują.
Autorzy Azymutu w Antropotamach Nihilu po raz trzeci zabierają czytelnika w pięknie ilustrowaną jazdę bez trzymanki. Fani serii się nie rozczarują.
Kolejny, trzeci tom Azymutu zapowiada jazdę bez trzymanki już samym tytułem. Czymże bowiem są Azimut 3 - Les anthropotames du Nihil? Można jedynie zgadywać, ale wraz z rozwojem fabuły komiksu tajemnica ta się wyjaśnia… choć to tylko nieliczna z zagadek, które zostaną całkowicie wyjaśnione w tej części. Wilfrid Lupano nadal snuje bardzo zakręconą, pełną niespodziewanych zwrotów akcji i fantastycznych wizji opowieść.
Fabularnie tom stanowi kontynuację wcześniejszych albumów. Akcja jest rozbita na kilka wątków, które koncentrują się na kilku postaciach. Nie wszystkie są traktowane równie sprawiedliwie: na przykład dalsze losy niedoszłego odkrywcy, który w Azimut 2 - Que la belle meure odleciał w siną dal na mechanicznym ptaku, są przedstawione bardzo skrótowo i pretekstowo – jednocześnie jednak prawdopodobnie wprowadzają nowy element do historii.
Przeważająca część Antropotamów Nihilu koncentruje się na losach Manii i jej mniej lub bardziej chętnych kompanów, którzy uciekają przed matką bohaterki i wpadają przy tym w nowe tarapaty. Duże znaczenie ma także wątek detektywa i piaskowej bogini, w którym odkrywane jest kilka szczegółów dotyczących świata przedstawionego i sił nim rządzących. Wreszcie – i do tego nawiązuje tytuł – poszukiwania podstarzałego profesora znajdują finał (który stawia kolejne pytania). Poszczególne wątki prowadzone są oddzielnie, ale powoli wyłania się nić, która prawdopodobnie je połączy.
Przede wszystkim jednak komiks ten to kolejna porcja zwariowanych, ale jednocześnie idealnie wpasowujących się w klimat, pomysłów. Mamy więc jeszcze więcej przedziwnych istot z latającym Dywanem Jednogarbnym na czele, tajemnicze i ogromne mechanizmy czy wreszcie nieznane wcześniej krainy, do których trafiają bohaterowie. Prawdopodobnie nie robiłyby one takie wrażenia, gdyby nie Jean-Baptiste Andreae, który wszystkie, nawet najbardziej nietypowe pomysły świetnie wizualizuje. Strona graficzna Azymutu to od pierwszego tomu najmocniejszy punkt serii i w tym zakresie nic się nie zmienia. Komiks się nie tylko świetnie czyta, ale też ogląda z dużą przyjemnością.
W recenzji drugiego tomu zastanawiałem się, czy serii przyświeca jakieś poważniejsze założenie fabularne, czy też autorzy skaczą od pomysłu do pomysłu - byleby było pięknie, fantastycznie i niesamowicie. Antropotamy Nihilu nadal stanowią przede wszystkim zbitek luźno powiązanych scen z różnych zakątków wykreowanego świata, ale z tej mozaiki postaci i scen powoli wyłaniają się bardziej spójne wątki. Wygląda na to, że Wilfrid Lupano ma jednak plan, który konsekwentnie realizuje, jeśli nawet nie było to widoczne od samego początku serii.
Omawiany tu album stanowi udaną kontynuację serii i podtrzymuje wszystkie jej wcześniejsze atuty. Jednocześnie pojawiają się w nim elementy, które sprawiają, że pogmatwana i pełna niesamowitych wizji fabuła zaczyna się powoli czytelnikowi układać w głowie – przy czym do pełnego jej zrozumienia i poznania jest jeszcze daleka droga.
Źródło: fot. Wydawnictwo Komiksowe
Poznaj recenzenta
Tymoteusz WronkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat