Channel Zero: Candle Cove – recenzja serialu
Channel zero: Candle Cove nie jest z pewnością najlepszym horrorem telewizyjnym w historii, jednak jest w tym serialu coś bardzo niepokojącego. Gdybym oglądał tę produkcję, będąc dzieckiem, prawdopodobnie do dziś miałbym traumę i uraz psychiczny.
Channel zero: Candle Cove nie jest z pewnością najlepszym horrorem telewizyjnym w historii, jednak jest w tym serialu coś bardzo niepokojącego. Gdybym oglądał tę produkcję, będąc dzieckiem, prawdopodobnie do dziś miałbym traumę i uraz psychiczny.
Fabuła serialu skupia się na Mike’u Painterze, dziecięcym psychologu, który po niespełna 30 latach wraca do swojej rodzinnej miejscowości. Iron Hill jest miejscem z przerażającą przeszłością. Gdy Mike był młody, w miasteczku znaleziono pięcioro zamordowanych dzieci. Zaginął wtedy także brat bliźniak głównego bohatera. Mike, w celu pokonania traumy przybywa do miasteczka, wpadając w sam środek wstrząsającego koszmaru.
Motywem przewodnim serialu jest program telewizyjny dla dzieci, który znają zarówno dorośli, jak i młodzi mieszkańcy Iron Hill. Candle Cove to kukiełkowa bajka, której bohaterami są niepokojące postacie uczestniczące w przedziwnych przygodach. Okazuje się jednak, że ta osobliwa produkcja nie jest tym, czym się wydaje. Ma ona olbrzymie oddziaływanie na oglądających, którzy pod jej wpływem zaczynają przejawiać mordercze tendencje. Poza tym upiorne postacie z bajki zaczynają żyć własnym życiem, nawiedzając mieszkańców Iron Hill.
Tak w skrócie prezentuje się koncept fabularny Channel Zero. Jak widać, jest dość oryginalny i nieco dziwaczny. Jak na nietypowy horror telewizyjny – w sam raz. Niestety, na poziomie realizacyjnym pozostawia on bardzo dużo do życzenia. Twórcom zabrakło doświadczenia przy budowaniu spójnej odcinkowej historii, przez co zalety fabularne rozpływają się w mętnej wodzie słabej reżyserii. Mimo tego seria ma kilka zalet, które skłaniają do zapoznania się z tą produkcją.
Channel Zero: Candle Cove pozbawiony jest jakichkolwiek elementów komicznych. W związku z tym twórcom udało się wprowadzić bardzo niepokojący klimat, który sprawia, że podczas seansu, widz odczuwa pewien nieokreślony dyskomfort. Uczucie, jak najbardziej wskazane podczas oglądania horrorów. Opowieść skupiająca się na mordowaniu dzieci zawsze jest złowieszcza. Tutaj takich motywów mamy na pęczki. W Channel Zero zdarza się i tak, że to najmłodsi stają się oprawcami. Najbardziej złowrogi nastrój buduje jednak sam program telewizyjny i lalki w nim występujące.
Ożywione postacie z programu Candle Cove są naprawdę dobrze przedstawione. Charakterystyka i kostiumy niektórych monstrów mogą mocno przestraszyć. I nie mówimy tutaj o spektakularnych efektach specjalnych, a o wielkiej sile wyobraźni osoby odpowiedzialnej za wykreowanie wizerunków potworów. Wszystko wskazuje na to, że ktoś z twórców ewidentnie cierpiał na bardzo inspirujące koszmary senne. Szczególne wrażenie robi pewien upiór, który pokryty jest całkowicie… zębami dzieci. Bardzo niepokojąca estetyka.
Serial obfituje w liczne długie, niezrozumiałe ujęcia, abstrakcyjne wizje i stany pomiędzy snem a jawą. Bardzo łatwo odnaleźć tutaj inspiracje twórczością Davida Lyncha. Widać to szczególnie w ostatnim odcinku, kiedy to Mike trafia do tytułowego Candle Cove. Miejsce to, a w szczególności jego mieszkańcy mogą przypominać osławioną Czarną Chatę z finału drugiego sezonu serialu Twin Peaks. Channel Zero korzysta ze stylu reżysera Zagubionej Autostrady w bardzo subtelny, ale też czytelny sposób. Frapująca estetyka Davida Lyncha pomaga twórcom Candle Cove przedstawić mrok jako symbol głęboko zakorzenionego w ludziach zła. Channel Zero jedynie muska ten temat, ale kierunek jest właściwy. Może więcej zobaczymy w drugim sezonie.
Broni się również sama opowieść, choć jej narracja jest bardzo chaotyczna. Podczas kolejnych odcinków, wielokrotnie przenosimy się w retrospekcjach do lat młodości głównego bohatera. Dzięki temu poznajemy jego brata bliźniaka i wnikamy głębiej w łączącą ich relacje. Zarówno retrospekcje, jak i teraźniejsze działania wyjawiają wiele tajemnic, które stanowią element składowy głównej osi fabularnej. Niestety wydarzenia bardzo często przedstawiane są w sposób mało logiczny, niechronologiczny i nieskładny. Brak tutaj kunsztu i doświadczenia reżyserskiego. Gdyby ten element został trochę bardziej dopracowany, Candle Cove oglądałoby się o wiele lepiej.
Channel Zero w zamiarze twórców ma być antologią horroru. Pierwszy sezon za nami. Historia została zamknięta. Na 2017 rok zapowiedziana jest premiera drugiego. Stacja SyFy zamówiła już kolejne serie. Candle Cove jest na pewno tworem oryginalnym, wyróżniającym się, zupełnie innym niż to, co mamy możliwość zobaczyć na przykład w American Horror Story. Twórcy formatu ewidentnie chcą postawić na eteryczny, niepokojący klimat. Niestety Candle Cove nie do końca podołał temu zadaniu. Słaba realizacja rozmieniła na drobne ciekawą historię, przez co w pewnych momentach serial ewidentnie gubi klimat. Z drugiej jednak strony, kierunek dla produkcji jest właściwy. Każdy fan horroru, do którego nie trafia kiczowata estetyka AHS, powinien zobaczyć pierwszy sezon Channel Zero. Jest to prawdziwe przeciwieństwo serii Ryana Murphy’ego. Przeciwieństwo, które momentami może nie tyle przestraszyć, co przyprawić widza o nieokreślony, głęboko ukryty pierwotny lęk.
Źródło: zdjęcie główne: materiały promocyjne
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1992, kończy 32 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1980, kończy 44 lat