Peaky Blinders: sezon 4 – recenzja
Data premiery w Polsce: 17 listopada 2024Tommy Shelby powraca w 4. sezonie cenionego przez widzów i krytyków serialu Peaky Blinders. Czy najnowszej odsłonie udaje się utrzymać wysoki poziom i wyjść naprzeciw oczekiwaniom? Oceniamy.
Tommy Shelby powraca w 4. sezonie cenionego przez widzów i krytyków serialu Peaky Blinders. Czy najnowszej odsłonie udaje się utrzymać wysoki poziom i wyjść naprzeciw oczekiwaniom? Oceniamy.
Mogłoby się wydawać, że Thomas Shelby zapłacił już najwyższą cenę za swoje wybory. Cenę, która jednak nie pogrążyła go na stałe w rozpaczy, a koniec końców wręcz pozwoliła pogodzić się z tym, kim jest – przestępcą, który swoje imperium oparł przede wszystkim na nielegalnych interesach, pozostających nieodłącznym elementem struktury kolejnych filarów, na których będzie próbował opierać swoje ambitne plany. Mimo pełnego zaangażowania w nowe, zgodne z prawem biznesy.
Dramatyczne wydarzenia z poprzedniej serii (w której mogliśmy zobaczyć Tommy'ego niemal złamanego) ostatecznie wzmocniły bohatera, który odzyskał swoją pewność siebie i z pełną świadomością postanowił wyciągnąć ręce po jeszcze więcej. Na początku 1. odcinka ratuje więc rodzinę przed szafotem, na który sam ją wpędził – co siłą rzeczy oddziela go od bliskich szeroką przepaścią. Gdy jednak mija rok, pojawia się zagrożenie – oto bowiem sycylijska mafia planuje vendettę na Shelbych, którzy – chcąc nie chcąc – muszą zapomnieć o niesnaskach i zjednoczyć się w walce z potężnym i przebiegłym wrogiem.
I tym właśnie okazuje się sezon 4. - opowieścią o wojnie, która od czasu wyjazdu na front nie chce opuścić braci Shelbych. Ponownie upomina się o nich przeszłość i ponownie zmuszeni są walczyć o przetrwanie – tym razem jednak, mimo kolejnej straty, z jaką będzie musiał się zmierzyć Tommy, nie zobaczymy głównego bohatera przerażonego czy bezradnego. Będzie planował i walczył, choćby miał skierować całą zaciekłość wroga na siebie i samemu stanąć do walki w swojej dzielnicy, co zresztą ma miejsce w świetnym i emocjonującym czwartym odcinku.
Absolutnie nic tu nie zawodzi. Jak już wspominałem – od początku da się odczuć wysokość stawki, o jaką toczy się walka, a także realne zagrożenie („Zamiast wysyłać panu czarną dłoń, mogłem pana zabić w środku nocy, a pan nie wiedziałby dlaczego. Ale ja chcę, żeby pan wiedział.”), spotęgowane przez śmierć jednego z bohaterów w pierwszym odcinku. Postacie walczą na słowa, kule, zastawiane na siebie pułapki – mimo tego, że Tommy wydaje się być nieustannie o krok przed wrogiem, nie wszystko zawsze idzie zgodnie z jego planem, a Luca Changretta udowadnia, że nie da się łatwo przechytrzyć i nie jest tylko kolejnym, zwykłym przeciwnikiem. Czuć, że – jak sam mówi – „jego organizacja stoi na zupełnie innym poziomie”.
No właśnie – Luca Changretta. Kolejna postać – po Alfiem Solomonsie – napisana na miarę możliwości świetnego aktora, w tym wypadku Adrien Brody, który w mafioza wciela się fenomenalnie. Nie będę przesadzał, jeśli napiszę, że to jedna z jego najlepszych kreacji od dawna – choć aż prosi się o to, by przeszarżować, Adrien Brody pozostaje przekonujący, bezwzględny i niebezpieczny w swojej grze. A jego werbalna konfrontacja z Alfiem Tom Hardy należy do jednej z najlepiej napisanych i odegranych scen w historii serialu. Choć w tej jednej scenie ukłony należą się przede wszystkim Alfiemu. Szkoda tylko trochę znanego m.in. z Game of Thrones Aidan Gillen – niewiele dowiedzieliśmy się o jego postaci, Aberamie Goldzie, nie miał też zbyt wielu okazji, by się popisać.
Dialogi, relacje między postaciami, wpływ bieżących wydarzeń na ich postępowanie i osobowość – to wszystko zawsze było jedną z najmocniejszych stron Peaky Blinders i pozostaje nią do teraz. Ani razu nie dopadło mnie uczucie powtarzalności czy oglądania zbędnych zapychaczy fabularnych – niewielka liczba odcinków (twórcy pozostali przy 6 i chwała im za to!) sprzyja podtrzymaniu uczucia świeżości i wartkości akcji; fabuła rozpisana jest dokładnie na tych 6 godzin, podczas których nie mamy wątpliwości, ze wszystko, co obserwujemy, to w pełni przemyślany i spójny z resztą fragment opowieści.
Teledyskowy montaż, slow-motion, zręczne ujęcia twarzy bohaterów w chwilach przeżywania przez nich największych emocji – to wciąż jeden z rozpoznawalnych, nieodłącznych części składowych serialu: znane zabiegi wychodzą świetnie, nadają Peaky Blinders odpowiedniego klimatu i zapewniają wyborne doznania estetyczne. Ta konsekwencja cieszy i nie może się znudzić. To wszystko uzupełnione jest świetnie dobraną ścieżką dźwiękową, zbudowaną z utworów podkreślających atmosferę poprzez – nieraz spory – kontrast. Yak, Fidlar, Johnny Cash, powracająca Laura Marling, nieodłączny Nick Cave, Radiohead czy Iggy Pop, który specjalnie dla serialu nagrał swoją wersję Red Right Hand... Prawdopodobnie pierwsze, co zrobicie po zakończeniu seansu ostatniego odcinka, to odpalenie tego fenomenalnego soundtracku. Ja tak właśnie zrobiłem.
Wygląda na to, że Steven Knight mówił prawdę, zapowiadając, że będzie to najlepszy sezon Peaky Blinders – są wielkie emocje, jest kolejny etap rozwoju bohaterów, kolejne osiągnięcie Tommy'ego, miłość, śmierć, manipulacja, oscarowe role - bez wrażenia, że to wszystko już widzieliśmy w poprzednich latach. Wygląda na to, że 5. sezon ma poprzeczkę ustawioną jeszcze wyżej. Ale na jego premierę będziemy musieli jeszcze trochę poczekać - do 2019 roku.
Poznaj recenzenta
Michał JareckiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1942, kończy 82 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1974, kończy 50 lat
ur. 1944, kończy 80 lat