„Porwana” DVD: Polowanie na nudę – recenzja
Data premiery w Polsce: 4 grudnia 2014W przypadku kina widz może doświadczyć wielu rozczarowań, ale dla mnie najbardziej irytujące są dwa: kiedy długo oczekiwany film i potencjalny hit okazuje się ledwie poprawny oraz kiedy produkcja, po której nie spodziewałem się wiele i liczyłem jedynie na prostą rozrywkę, nie potrafiła zapewnić nawet tego. "Porwana" ("Misfire") idealnie pasuje do drugiej kategorii.
W przypadku kina widz może doświadczyć wielu rozczarowań, ale dla mnie najbardziej irytujące są dwa: kiedy długo oczekiwany film i potencjalny hit okazuje się ledwie poprawny oraz kiedy produkcja, po której nie spodziewałem się wiele i liczyłem jedynie na prostą rozrywkę, nie potrafiła zapewnić nawet tego. "Porwana" ("Misfire") idealnie pasuje do drugiej kategorii.
Film R. Ellisa Fraziera doskonale obrazuje tezę, że kręcenie filmów klasy B paradoksalnie wymaga od reżysera i scenarzysty więcej umiejętności niż duże blockbustery. Dlaczego? Ponieważ w ich przypadku twórcy nie mogą „zakryć” niedoskonałości dużym budżetem, grą aktorską, efektami specjalnymi czy wystawną scenografią i polegać muszą na własnej pomysłowości oraz ogarnięciu. Czasem – jak w przypadku wcześniej recenzowanego przeze mnie "Miasta odkupienia" – efekty są zaskakująco dobre; często jest jednak wręcz przeciwnie, a najlepszym tego dowodem jest właśnie "Misfire". Co w niej nie zgrało? Bardzo dużo. Całkowicie zawodzi trójkąt Cole–Sarah–Raul. Jako widz chcę wiedzieć, czemu bohater robi to, co robi (czyli demolkę), czemu kobieta została porwana i co powoduje, iż czarny charakter to wredna menda do odstrzelenia. A tutaj? Raul niby jest portretowany jako twardy boss, ale po interesującej ekspozycji nagle znika z pola widzenia, pozostawiając widza z pytaniem, z kim właściwie walczy heros. Sarah jako porwanej eksżony właściwie na ekranie nie ma i zupełnie nie wiadomo, dlaczego Cole właściwie miałby ją ratować. No i sam główny bohater, z mętnymi motywacjami, pozbawiony jakiejkolwiek historii, a co gorsza – również charyzmy, uroku osobistego i poczucia humoru. Jedyne, czego można mu pozazdrościć, to determinacji, ale jak, do cholery, mam kogoś takiego polubić?
[video-browser playlist="670808" suggest=""]
Można oczywiście (złośliwie) zrzucić to na karb aparycji Gary’ego Danielsa… gdyby nie fakt, że twórcy bardzo wyraźnie nie mieli pomysłu, jak właściwie go wykorzystać. Jak inaczej bowiem nazwać sytuację, w której – mając do dyspozycji mistrza kickboxingu – redukuje się sceny walki do jakiś… 2 minut czasu ekranowego? Żeby chociaż nakręcono je porządnie, skupiając się na dynamice ruchu, ale nie – prawie wszystko jest zdejmowane w średnim planie, a o jakiejkolwiek choreografii walk lepiej zapomnieć. Zresztą pod względem akcji "Misfire" ogólnie leży i kwiczy: nie tylko jest jej mało, lecz, co gorsza, zrealizowano ją zupełnie bez pomysłu. Ot, źli przychodzą i strzelają, bohater strzela, źli strzelają nadal, bohater też strzela, zły pada, bohater biegnie, źli wciąż strzelają, bohater wsiada do samochodu i odjeżdża… Pasjonujące, prawda? Nie będę już wspominał o zerowej dbałości o jakikolwiek realizm. No, chyba że ktoś chce mi wmówić, że Tijuana jest tak przyzwyczajona do strzelanin, że przechodniów nie ruszają gangsterzy ze spluwami na wierzchu, strzelanina w sąsiedztwie nie przeszkadza im w piciu porannej kawy, a trup na ruchliwej ulicy nie różni się od przejechanego gołębia. Można w tym momencie zapytać: to co właściwie robi Cole w tym Meksyku!? Otóż… jeździ. To tu, to tam. Czasem skrzyknie kumpli, czasem kogoś przez niego zabiją, czasem straci kogoś bliskiego, ale w sumie mało go to obchodzi. Serio, dawno nie widziałem bohatera, którego nic nie rusza. Żadnej zmiany, żadnego chwilowego załamania czy nawet momentu przesadnej agresji - jego psychika jest prosta i stała jak odczyt EKG nieboszczyka.
Zobacz również: Deadpool w pełnej okazałości. Kolejne zdjęcia z planu komiksowego filmu!
Wydanie DVD jest typowe: opcja napisy/lektor, zwiastun, zapowiedzi, nic specjalnego. Gdyby nie fakt, iż jest to standard, można by powiedzieć, że to podejście dobrze koresponduje z klasą filmu. "Misfire" to produkcja absolutnie nieskładna, źle napisana (mnóstwo wątków pobocznych, które prowadzą w słodkie nigdzie), z wyłażącymi na każdym kroku brakami budżetowymi, a co najgorsze – zrobiona bez pomysłu i zwyczajnie nudna. No ale cóż, sprzedawanie kina akcji BEZ akcji nigdy nie wychodziło nikomu na zdrowie.
Poznaj recenzenta
Piotr SarotaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1979, kończy 45 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1996, kończy 28 lat