Sceny z życia małżeńskiego: sezon 1, odcinek 4 i 5 (finał serialu) - recenzja
Data premiery w Polsce: 21 listopada 2024Sceny z życia małżeńskiego mają już za sobą finałowy odcinek. Jessica Chastain i Oscar Isaac idą w swoje strony po zakończeniu ostatniej sceny. To był prawdziwy portret intymności pomiędzy dwojgiem zakochanych ludzi.
Sceny z życia małżeńskiego mają już za sobą finałowy odcinek. Jessica Chastain i Oscar Isaac idą w swoje strony po zakończeniu ostatniej sceny. To był prawdziwy portret intymności pomiędzy dwojgiem zakochanych ludzi.
Sceny z życia małżeńskiego dobiegły końca. Ostatnie dwa odcinki bardzo się od siebie różniły. W czwartym mogliśmy zobaczyć, jak uwolniły się wszystkie toksyczne uczucia, które dusiły się w parze od czasu rozstania. W piątym widzimy Mirę i Jonathana kilka lat po tym, gdy się rozwiedli. Choć mogliśmy się spodziewać, że wykorzystali ten czas na zaleczenie starych ran i zbudowanie swojego świata na nowo, serial skręcił w zupełnie inną stronę. Ciężko mówić o progresie, gdy para nie tylko wróciła do spotykania się ze sobą, ale teraz, zamiast ranić tylko siebie, naraża też na to osoby trzecie. Mimo to takie zakończenie jest całkiem realistyczne, co dobrze wkomponowuje się w klimat całej produkcji.
W czwartym odcinku Scen z życia małżeńskiego mogliśmy zobaczyć, jak jeden z głównych bohaterów zmienia się nie do poznania. Nie chodzi tu ani o Mirę, ani o Jonathana. Tylko o ich dom. Przez większość seansu właśnie on był tłem dla potyczek pomiędzy małżeństwem, a także dowodem ich długoletniego związku. W momencie, gdy do finałowego epizodu praktycznie nie widzieliśmy innych postaci, stał się niemal żywą istotą. Jego opustoszały stan, meble gotowe do przeprowadzki i rzeczy w kartonach, były najlepszym dowodem na to, jak wiele zmieniło się w życiu Miry i Jonathana. Ten motyw powraca do nas także w piątym odcinku, gdy bohaterowie powracają do niego po tym, jak został sprzedany. Nowi właściciele urządzili go zupełnie inaczej, choć w ścianach dalej znajdują się wspomnienia poprzednich lokatorów. Z wierzchu zmienił się dokładnie tak, jak para po oficjalnym rozstaniu. Ale nowe dekoracje nie były w stanie przykryć starych fundamentów. Miłość głównych bohaterów nigdy nie wygasła, a po rozwodzie wciąż się ze sobą spotykają, mimo że Jonathan ma już drugie dziecko z inną kobietą i zawarł z nią związek małżeński. To postawiło dla mnie ich progres pod znakiem zapytania, ponieważ włożyli mnóstwo czasu i energii w to, by się odseparować. Jednak po chwili zastanowienia zrozumiałam, że po prostu to nigdy nie miała być historia o procesie uzdrawiania.
W dwóch ostatnich odcinkach rzeczywiście widać, że bohaterowie po tych wszystkich zawirowaniach czegoś się nauczyli. To nie tak, że w ogóle nie uczynili żadnego progresu. Mira wydaje się mniej spięta i zestresowana. Wreszcie nie odnosi się wrażenia, że za chwilę wybuchnie jak tykająca bomba. Znalazła swój idealny środek, co widać także w jej wyglądzie. Nowa fryzura, ciekawy makijaż. Jonathan za to przestał być konformistą, który zawsze grzecznie schodzi innym z drogi i się do nich dostosowuje. Co więcej, to wszystko pozwoliło mu przemyśleć swoją religijność i zrozumieć jak bardzo brakowało mu swojego pochodzenia. Oboje z pewnością nie mieli idealnego dzieciństwa, o czym dyskutują w finałowym odcinku. Matka Miry ciągle zmieniała partnerów i uważała, że jej córce nie jest pisany stabilny związek, a rodzice Jonathana nie rozwiedli się pomimo tego, że jego ojciec był apodyktyczny. Choć można by uznać to za pewne usprawiedliwienie ich zachowania, to reżyser wcale nie próbował znaleźć im wymówki. Dopiero po zobaczeniu całości zdałam sobie sprawę, że przez cały czas szukałam jakiegoś konkretnego wyjaśnienia dla zachowania obojga, żeby finalnie go nie znaleźć. Bo nie o to tu chodziło. Reżyser adaptuje sceny z życia małżeńskiego w sposób, który wygląda tak, jakby kamera weszła do przypadkowego domu. Nawet ujęcia z planu nie psują tego wrażenia. Nie humanizuje swoich bohaterów, niczego nie wyjaśnia. Po prostu pokazuje. A dzięki doskonałej grze aktorskiej i dobrym dialogom to przedstawienie po prostu działa.
Sceny z życia małżeńskiego to historia o parze, która potrzebowała zerwania, by oczyścić atmosferę między sobą. W finałowym odcinku już nie muszą na siebie krzyczeć, by do siebie dotrzeć. Choć niezaprzeczalnie od zawsze łączyła ich miłość, to mieli wobec siebie zbyt wielkie oczekiwania, gdy tkwili w oficjalnym związku. Nie możemy mówić o szczęśliwym zakończeniu. Mamy tu romans, zdradę i kłamstwa. W ostatnim epizodzie wreszcie też widzimy naszą parę poza domem, z innymi ludźmi, co przełamuje trochę utrzymywaną do tej pory konwencję. I podkreśla, jak działania bohaterów wpływają też na innych.
Tak naprawdę w serialu nie było żadnej konkretnej fabuły, a finał nie trzyma nas w napięciu. Fundamentem Scen z życia małżeńskiego od początku była obsada, czyli Jessica Chastain i Oscar Isaac. Ich chemia na ekranie jest namacalna, a gra aktorska niesamowita. Siła aktorów tkwiła nawet w drobnych gestach, takich jak uciekanie wzrokiem w bok czy nerwowej zabawy dłońmi. Mocną stroną produkcji było podkreślanie intymności na każdym kroku, która tworzyła niesamowicie kameralną i ujmującą atmosferę. Zakończenie już po napisach było wisienką na torcie, gdy aktorzy w akompaniamencie pięknej muzyki rozchodzą się do swoich garderób, przytulając się po raz ostatni. Oglądanie Scen z życia małżeńskiego od początku przypominało zaglądanie komuś do domu przez okno. Nie mieliśmy kibicować bohaterom czy ich oceniać, ale przeżywać wszystko razem z nimi. I to z pewnością się udało.
Zobacz także:
Poznaj recenzenta
Paulina GuzKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat