Ogromnie się cieszyłem, gdy zapowiedziano powrót Patricka Stewarta do roli Jeana-Luc Picarda. Niestety, moja radość została bardzo szybko zgaszona. Pierwszy sezon był przeciętny, choć dobrze się zapowiadał. Drugi zaś kompletnie zgasił u mnie jakikolwiek promyk nadziei, że z tego projektu może być jeszcze coś fajnego. Scenarzyści po prostu przekombinowali, wymyślając historie, którym daleko było do poziomu, jaki pamiętałem ze Star Trek: Następne pokolenie. Jakby twórcy zapomnieli, co napędzało ten serial i co sprawiło, że fani do dziś wracają do niego z wielką ochotą. Dlatego też nie miałem kompletnie żadnych oczekiwań w stosunku do 3. sezonu. Gdyby nie licznie powracająca obsada z oryginalnego serialu, pewnie nawet bym nie sięgnął po te sześć odcinków, które otrzymałem przedpremierowo od Amazona (to na tej platformie w Polsce będzie można obejrzeć ten serial). I muszę przyznać, że przeżyłem miłe zaskoczenie. Finałowy sezon Star Trek: Picard jest tym, na co od początku czekałem. Od takiego poziomu powinno się zacząć, a nie kończyć. Jest tu wszystko, czego prawdziwi fani Star Trek oczekują od tej franczyzy: humor, świetna przygoda, solidny mroczny charakter i gra o wysoką stawkę. Historia zaczyna się od tego, że admirał Jean-Luc (Patrick Stewart) odbiera sygnał SOS od swojej dawnej ukochanej doktor Beverly Crusher (Gates McFadden). W wiadomości ostrzega go ona o wielkim niebezpieczeństwie i mówi, by nie ufał nikomu. Jako że nasz bohater już od dawna jest na emeryturze (z przerwami na różne przygody) i stacjonuje na co dzień w swojej winiarni, gdzie popija nektar bogów i czyta książki, nie ma możliwości, by wyruszyć na pomoc koleżance. Nie posiada bowiem statku ani załogi. Z pomocą przychodzi mu jego dawny zastępca, a teraz już zasłużony kapitan Riker (Jonathan Frakes), który wymyśla podstępny plan, jak przejąć jeden ze statków znajdujących się na orbicie i przekonać niczego nieświadomą załogę, by zabrała ich w miejsce, skąd został wysłany sygnał. W tym samym momencie, w zupełnie innymi miejscu galaktyki, Raffi (Michelle Hurd) potajemnie tropi gang, który ukradł z magazynów federacji prototyp śmiercionośnej broni i chce go użyć w zamachu terrorystycznym. Jak nietrudno się domyślić, obie historie, choć na początku prowadzone osobno, łączą się w jedną zgrabną całość. Showrunner Terry Matalas jest chyba świadom tego, że fani nie byli zadowoleni z poziomu dwóch poprzednich sezonów, dlatego trzeci jest takim miękkim rebootem. Nie łączy się praktycznie w żadnej sposób z dwoma poprzednimi, dzięki czemu można zacząć oglądanie od trzeciego bez jakiegokolwiek poczucia, że coś się straciło. Jest tak, jakby poprzednie przygody się nie wydarzyły. By jednak nie być kompletnie oderwanym od rzeczywistości, nowy sezon bardzo ładnie łączy się z kilkoma wątkami zawartymi w Star Trek: Następne pokolenie. W szczególności w odcinkach, w których Jean-Luc został Borgiem. Wielu członków federacji nie jest w stanie przejść obok tego do porządku dziennego. Są osoby, które noszą ten ból w sobie, ponieważ podczas wojny stracili przez to kogoś bliskiego. Jednak nie jest to tutaj jakoś nachalnie wepchnięte do scenariusza, a bardzo sprawnie wplecione, tak by wyszło to naturalnie. Zresztą scena, w której jedna z postaci wrzuca z siebie wszystkie żale Picardowi prosto w twarz, jest bardzo przejmująca i emocjonalna. Do tego też świetnie zagrana. I takich momentów w tym sezonie jest bardzo dużo. Twórcy w bardzo przemyślany sposób wprowadzają poszczególne postaci z oryginalnej obsady. Robią to pojedynczo w różnych odcinkach, dając się zarówno fanom, jak i aktorom nacieszyć ich powrotem. Tak więc na pojawienie się niektórych naszych ulubieńców będzie trzeba trochę poczekać. Ale na tym polega też siła 3. sezonu. Wszystko jest tutaj dogłębnie pomyślane. Każda z postaci wiedzie już życie na swój rachunek. Perspektywa przygód u boku Picarda nie budzi od razu wielkiego optymizmu u wszystkich bohaterów. U niektórych automatycznie pojawia się strach, bo wiedzą, że to nigdy nie są łatwe misje. Gdy byli młodzi, nie mieli nic do stracenia, a teraz mają. Widać to w szczególności po La Forge’u (LeVar Burton), który wcale nie cieszy się na widok przyjaciół. Choć z drugiej strony są tacy jak Riker czy Wolf, którzy chyba tylko czekali na taki moment, by znów poczuć uderzenie adrenaliny.
fot. EW.com
+23 więcej
Otrzymujemy także kilku nowych bohaterów, którzy idealnie wpasowują się do starej gwardii. Mam tu na myśli w szczególności znanego z Downton Abbey Eda Speleersa grającego Jacka oraz najlepszy czarny charakter, jaki ten serial kiedykolwiek widział, czyli Vadic graną przez Amandę Plummer. Jest ona przeciwnikiem idealnym. Bezwzględna, pewna siebie i posiadająca statek przewyższający swoją technologią wszystko, co dotąd widzieliśmy. Dzięki temu zagrożenie z jej strony nie jest tylko iluzoryczne. Do tego Plummer gra ją na wielkim luzie, świetnie się przy tym bawiąc. Uwagę moją przykuł także Todd Stashwick jako Kapitan Shaw, dowódca statku, który zostaje podstępem zmuszony do pomocy Picardowi w jego misji. Ten były inżynier pomimo swojej zachowawczości szybko zdobędzie Waszą sympatię. Nie chcąc sadzić spojlerami, nie powiem, dlaczego. Stashwick potrafi jednak wykorzystać swoje pojawienie się w tym serialu i mam nadzieję, że zagości w tym uniwersum na dłużej. Zasługuje na to, bo wnosi do serialu Star Trek: Picard zarówno trochę humoru, jak i chwytającej za serce powagi. Trzeci sezon serialu o przygodach admirała Jeana-Luc Picarda błyszczy na każdym polu i jeśli finał (przypominam, że dostałem tylko 6 odcinków z 10-ciu) będzie tak samo dobry jak początek, to może uda się zmazać plamę po słabych poprzednich odsłonach czy nawet przeciętnym Star Trek: Discovery. Jako fan cieszę się, że żegnamy się z tą ikoniczna postacią, jak i całym zespołem na tak wysokim poziomie. Zasłużyli na to zarówno aktorzy, jak i widzowie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj