Starfield - recenzja gry
Data premiery w Polsce: 6 września 2023"Imponujące" – to słowo, które najczęściej cisnęło mi się na usta podczas grania w Starfield.
"Imponujące" – to słowo, które najczęściej cisnęło mi się na usta podczas grania w Starfield.
Zasiadając do Starfield, czułem zarówno ogromną ekscytację, jak i spore obawy. Nie da się bowiem ukryć, że Bethesdzie zdarzało się dostarczać na rynek gry, których stan techniczny na premierę był daleki od idealnego. A tutaj mieliśmy przecież dostać produkcję o niespotykanej dotąd skali. To zaś wiązało się z wielkim potencjałem, ale też i równie dużym ryzykiem. Dlatego chciałbym uspokoić Was już na wstępie: deweloperom udało się nie tylko uniknąć wpadek, ale i przewyższyć moje oczekiwania. Ich nowe dzieło to tytuł ambitny, grywalny i dopracowany.
Od górnika do kosmicznego awanturnika
Na początku był chaos, a tutaj: stworzenie postaci. Kreator, jak przystało na nowość od twórców Fallouta 4 czy Skyrima, jest bardzo rozbudowany i oferuje ogrom możliwości. Można uplasować go mniej więcej na tym samym poziomie, co narzędzia z Cyberpunk 2077 czy Baldur's Gate 3. Za pomocą czytelnych i intuicyjnych w obsłudze suwaków wybierzemy typ ciała i wymodelujemy sylwetkę, a następnie będziemy mogli zająć się detalami twarzy, włosami, zarostem, makijażem, tatuażami czy piercingiem. Oprócz tego musimy zdecydować się na jedną z "klas postaci" (nie jest to wybór wiążący, ma wpływ jedynie na dostępne na początku talenty) oraz opcjonalne, dodatkowe cechy – niektóre z nich są dość niecodzienne. Co powiecie na nachalnego fana, który będzie Was adorował? Możecie też wybrać między innymi żywot wyjętego spod prawa kryminalisty, który ścigany jest przez łowców nagród, lub zostać wyznawcą niebezpiecznego kultu. To nie tylko decyzje "kosmetyczne", bo wybór otwiera dodatkowe ścieżki, na przykład odblokowując nowe opcje dialogowe.
Nasza postać nie zaczyna swojej przygody jako gwiazda międzygalaktyczna. Poznajemy ją jako górnika, który przypadkiem natrafia na tajemniczy artefakt. Dotknięcie go wywołuje wizję, która na zawsze odmienia życie protagonisty. Niedługo po tym wydarzeniu decyduje się on dołączyć do Konstelacji, grupy poszukiwaczy przygód i badaczy kosmosu, którzy od lat starają się rozwiązywać tajemnice skrywane w gwiazdach.
Kolejne godziny spędzimy na poszukiwaniach innych artefaktów, a także próbach odkrycia ich pochodzenia oraz przeznaczenia. I pozwólcie, że na tym zakończę, bo inaczej musiałbym powiedzieć coś o spojlerach, a tych wolałbym Wam oszczędzić, gdyż warto tę historię poznać samemu. Powiem tylko, że mnie osobiście rozwój fabuły usatysfakcjonował i dostarczył odpowiedzi na wszystkie pytania, a zakończenie było piękną klamrą spinającą wcześniejsze wątki.
Dużym atutem tej opowieści są też jej bohaterowie, a zwłaszcza towarzysze z Konstelacji. To grupa osób, które różni niemal wszystko, a łączy jedno: wielki głód wiedzy. Wśród nich znalazł się między innymi były pirat, zamożny współzałożyciel jednej z wielkich korporacji i kosmiczny kowboj, który stara się odciąć od swojego dziedzictwa. Wszystkie te postacie są szalenie zróżnicowane, a to wielki plus. Dzięki temu praktycznie każdy będzie w stanie znaleźć kogoś, kogo obdarzy sympatią i z chęcią zaprosi do swojej załogi.
Kosmiczny Skyrim
Plany i zapowiedzi Bethesdy brzmiały niezwykle ambitnie. Starfield miał zaoferować ponad 1000 planet (różniących się między innymi wielkością, dostępnymi tam atrakcjami czy warunkami) i ogromną swobodę. I rzeczywiście, w zdecydowanej większości udało się zrealizować te obietnice! Tuż po rozegraniu prologu i otrzymaniu statku kosmicznego o nazwie Frontier cały wszechświat staje przed nami otworem. Możemy zacząć podążać trasą wytyczaną przez główny wątek fabularny, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by w dowolnym momencie zrobić sobie przerwę i oddać się eksploracji, poszukiwaniu zadań pobocznych, budowie placówek czy walce w przestrzeni kosmicznej. Liczba dostępnych aktywności jest gigantyczna, co z jednej strony zachwyca, a z drugiej może delikatnie przytłoczyć. Sam dopiero po kilku godzinach przyzwyczaiłem się do rozległej mapy, na której znajduje się wiele układów i planet.
Rozmach widoczny i odczuwalny jest dosłownie na każdym kroku, a zabawę można porównać do połączenia Skyrima, Fallouta oraz No Man's Sky. Z tego też względu naprawdę sporo tutaj różnego rodzaju systemów i mechanik. Poza eksploracją pieszo i walką przy pomocy broni białej oraz palnej dostajemy też możliwość zajęcia miejsca za sterami statku kosmicznego i udania się w przestrzeń, gdzie możemy wdawać się w potyczki z innymi pilotami. Do tego dochodzi niesamowita swoboda personalizacji. Na dowolnym etapie zabawy możemy zmienić wygląd naszej postaci, wymienić części statku lub zaprojektować całkiem nowy pojazd, korzystając z gotowych elementów, a nawet... utworzyć bazę na jednej z planet. Odniosłem jednak wrażenie, że nie wszystkie te rzeczy zostały opisane we właściwy sposób. Do niektórych rozwiązań trzeba dojść metodą prób i błędów. Na papierze nie brzmi to źle i pasuje do gry traktującej o badaniu tego, co nieznane, ale czasami po prostu chciałoby się wiedzieć więcej. Ja na przykład dopiero po dobrych kilku godzinach zorientowałem się, że mogę wylądować statkiem bez potrzeby otwierania mapy i wybierania z niej konkretnego punktu.
Trzeba też zaznaczyć, że nie cała zawartość trzyma tutaj równie wysoki poziom i nie każda z 1000 planet oferuje taką samą liczbę dostępnych aktywności i atrakcji. Czasami natrafimy na miejsce tętniące życiem, jak na przykład miasta wypełnione NPC i zadaniami do wykonania, innym razem znajdziemy jedynie ruiny i jaskinie, a jeszcze innym natrafimy na szarobury głaz zawieszony w przestrzeni kosmicznej, na którym prawie nic się nie dzieje. To jednak mimo wszystko dość realistyczne podejście do tematu (trudno oczekiwać, by ludzie rozsiali się po całym wszechświecie, nawet w miejscach bez optymalnych warunków do życia), a od pierwszych minut czuć, że twórcom zależało właśnie na takiej otoczce. Tak, to science fiction, ale mimo wszystko osadzone dość głęboko w rzeczywistości.
Dotarcie do napisów końcowych zajęło mi około 30 godzin. Wynik ten nie wydaje się zbyt imponujący, ale w tym czasie skupiałem się przede wszystkim na wątku głównym i wykonałem niewiele zadań pobocznych. Mam wrażenie, że nie zobaczyłem nawet 5% tego, co przygotowała Bethesda. Zdecydowanie jest tu potencjał na więcej niż jedno przejście. Można spróbować swoich sił jako inna postać, próbować ominąć walkę (perswazja czasami okazuje się potężniejsza od noża i karabinu) lub podejmować inne wybory moralne, bo i tych tutaj nie zabrakło. To wirtualny świat, a w zasadzie wszechświat, w którym (podobnie jak wcześniej w Skyrimie) można utknąć na setki lub nawet tysiące godzin. Nie wykluczam, że i mnie spotka taki los, bo już w momencie pisania tych słów zastanawiam się, gdzie wybrać się następnym razem...
Boicie się błędów? Niepotrzebnie!
A jak to jest z tymi bugami? Cóż, przez ponad 30 godzin doświadczyłem dosłownie trzech lub czterech błędów. Wszystkie sprowadzały się do jakichś wizualnych drobnostek: raz wróg zastygł w pozie "akcji" po śmierci, a innym razem NPC przeniknął przez stół. Nie natrafiłem na nic, co w jakikolwiek sposób przeszkadzałoby w rozgrywce czy uniemożliwiało ukończenie jakiegoś zadania. Należy natomiast wziąć pod uwagę jedno – Starfield to ogromna produkcja, która pozwala graczom na NAPRAWDĘ wiele. Podejrzewam, że eksperymentując i robiąc rzeczy, których deweloperzy zwyczajnie nie byli w stanie przewidzieć, da się w kreatywny sposób "zepsuć" tę grę.
Co istotne i warte dodania: przez cały czas czułem, że jest to dzieło kompletne, a nie produkt, z którego coś zostało wyjęte, by w niedalekiej przyszłości zmonetyzować to w ramach płatnego DLC. Niestety w dzisiejszych czasach nie jest to standardem.
Podczas zabawy wielokrotnie dziwiłem się, jak dobrze wygląda ten tytuł zarówno na PC (Ryzen 5 5600 i GeForce 4060 umożliwił mi komfortową zabawę w około 45-60 klatkach przy rozdzielczości 1440p i mieszance ustawień średnich z wysokimi), jak i Xbox Series S. Z oczywistych względów ta pierwsza wersja prezentowała się lepiej, ale i na konsoli za około 1300 zł dało się grać bez zgrzytania zębami. Creation Engine 2 zdecydowanie daje radę! Świetne wrażenie robią przede wszystkim lokacje, które dzięki różnorodności zachęcają do eksploracji. Jestem również wielkim fanem prezentowanej w grze technologii. Kombinezony, statki kosmiczne, broń – wszystko to wygląda bardzo wiarygodnie. Czuć styl "NASA-punk", jak nazwali to sami twórcy.
Miłą niespodzianką okazały się dla mnie również modele postaci. Tutaj NPC wyglądają bardzo solidnie. I mowa nie tylko o najistotniejszych bohaterach, ale nawet postaciach, które przemykają gdzieś w tle lub pojawiają się na kilka minut. Nieco gorzej wypadają one w ruchu, bo animacje i mimika w dalszym ciągu są dość "drewniane" i można mieć flashbacki ze Skyrima czy Fallouta. Na szczęście po kilku godzinach przestało mi to przeszkadzać i wytrącać z immersji.
Nie jestem natomiast fanem menu, które nie jest zbyt intuicyjne i momentami wymaga sporo klikania, by dostać się do interesujących nas opcji. Do przeglądania mapy wszechświata czy dziennika zadań, zarządzania ekwipunkiem i tym podobnych czynności zdecydowanie trzeba się przyzwyczaić. Podobnie zresztą jak do wszędobylskich ekranów ładowania, które pojawiają się między innymi przy wchodzeniu do niektórych budynków, opuszczania statku, dokowania itp. Na szczęście są one bardzo krótkie.
Poruszając temat oprawy audiowizualnej, nie sposób pominąć kapitalnej ścieżki dźwiękowej. Inon Zur to doświadczony kompozytor. Słychać to podczas zabawy! Muzyka cudownie buduje klimat pod eksplorację kosmiczną i zgłębianie tajemnic kosmosu.
Starfield to prawdziwe magnum opus Bethesdy – to największa gra w ich dorobku i moim zdaniem również najlepsza. Wyprzedza poprzedników o całe lata świetlne: zarówno jeśli chodzi o zróżnicowanie i jakość dostępnych aktywności, jak i stan techniczny na premierę. Dla fanów Skyrima, miłośników dobrych RPG i osób, które lubią z iskrą w oczach spoglądać w gwiazdy, to pozycja obowiązkowa!
Plusy
+ mnóstwo zawartości;
+ intrygująca fabuła;
+ gigantyczna swoboda;
+ zaskakująco dobra oprawa;
Minusy:
- niektóre mechaniki są nieco niejasne;
- sporo ekranów ładowania (na szczęście bardzo krótkich).
Poznaj recenzenta
Paweł KrzystyniakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat