The Casting of Frank Stone – recenzja gry
Data premiery w Polsce: 3 września 2024Niby to kolejny „samograj” od Supermassive Games, ale bez znajomości świata Dead by Daylight gracze niewiele z niego zrozumieją.
Niby to kolejny „samograj” od Supermassive Games, ale bez znajomości świata Dead by Daylight gracze niewiele z niego zrozumieją.
Weterani branży tzw. „interaktywnych filmów” wzięli na warsztat świat Dead by Daylight. Sieciową produkcję zamienili na singleplayerowe doświadczenie, w które możemy zagrać również ze znajomymi, przekazując kontroler w kluczowych momentach. Podobnie jak we wcześniejszych grach studia, tak i w The Casting of Frank Stone, mamy zachowaną klasyczną formułę: więcej tutaj przerywników filmowych niż faktycznej rozgrywki.
Kto przeżyje?
Supermassive przyzwyczaiło nas do tego, że nie kierujemy losami jednego bohatera, tylko kilkorga z nich. W tym tytule jest to pięcioro postaci, które poznajemy na przestrzeni kilku różnych ram czasowych. Akcja rozgrywa się w latach 60-tych, 80-tych oraz współcześnie. Z racji wieku części z postaci, nie każda z nich pojawiła się w tym najstarszym okresie, ale finalnie każda ma jakiś związek z przerażającymi wydarzeniami, jakie miały miejsce w 1964 roku w hucie stali w Cedar Hills. To właśnie w tym roku rozpoczyna się ta mroczna przygoda.
Tradycyjnie również twórcy postanowili oddać w nasze ręce decyzje związane z tym, kto przeżyje, a kto zginie. Wprawdzie są to wybory bez większego znaczenia, jednak dzięki zastosowaniu tzw. montażowni, jest możliwość ich powtórzenia i sprawdzenia odrębnego scenariusza napisanego dla bohatera, który w tym miejscu przeżył, żeby w innym zginąć inaczej. Nie jest to żadne nowum, bo jest to stały zabieg mający na celu ograniczenie rozmiaru gry. Teoretycznie więc nie ma znaczenia, czy tutaj uratujecie tę postać, czy nie. Śmiało więc możecie kierować się sympatią do danej postaci, by później mieć z nią mniej do czynienia.
Fabularny miszmasz
Początek gry robi nadzieję, że będzie to dobry fabularnie produkt. Mundurowy poszukujący zaginionego noworodka natrafiający na psychopatę, który chce go poświęcić w imię Bytu? Młodzi adepci sztuki filmowej po latach od tamtych wydarzeń, starający się nakręcić film o tym, co wydarzyło się hucie Cedar Hills? To wygląda znakomicie, a przynajmniej tak dobrze, żebym na tym etapie czuł się usatysfakcjonowany. Niestety, ten czar pryska gdzieś w połowie, gdy do gry zaczynają szerzej wchodzić wątki łączące tytuł z Dead by Deadlight. Nie bez powodu na ekranie tytułowym wita nas napis „Gra w świecie Dead by Daylight”, bo to głównie do tych odbiorców jest ona skierowana.
Ja się do nich nie zaliczam, dlatego też pewne wątki fabularne są dla mnie niezrozumiałe i ogrywając ten singlowy tytuł, miałem wrażenie, że czegoś tutaj brakuje, jakiegoś spoiwa, wątku, który byłby w stanie wytłumaczyć mi to, czego byłem świadkiem. Samo zaś zakończenie gry było niezłym zaskoczeniem: urwane, niepełne, być może zwiastujące nadejście kontynuacji, albo znów powiązane z DbD, które zrozumieją wyłącznie zapaleni fani siedzący głęboko w lore tej sieciowej produkcji.
Osobiście preferuję zamknięte historie opowiedziane w ramach jednego tytułu lub serii. Tego tutaj nie znajdziecie. The Casting of Frank Stone to taki trochę netflixowy Wiedźmin z pierwszych sezonów, w którym połapać się mogli tylko ci, którzy znali pierwowzór spod ręki Sapkowskiego. Dodatkowo, chociaż gra podzielona jest na rozdziały, to są one strasznie nierówne długością i zawartością. Przykładowo zbliżając się do końca tej wyczerpującej i niezrozumiałej opowieści, często rozdział okazywał się być… przerywnikiem animowanym. Słabe to, oj słabe.
Gra straszy… ale nie tam gdzie trzeba
The Casting of Frank Stone określane jest mianem horroru, ale nie ma tu zbyt wielu sytuacji wywołujących strach. Wcześniejsze dzieła tego studia oferowały zdecydowanie więcej momentów, w których włos jeżył się na głowie. Tutaj nawet główny złol – choć jego design jest bardzo udany – nie potrafi wywoływać uczucia lęku. Jest on koszmarnie powolnym tworem, a walka z nim jest banalnie prosta. Na przestrzeni całej gry mierzymy się z nim kilka razy, a każdy taki „pojedynek” jest identyczny.
Straszy natomiast co innego. Warstwa techniczna. Supermassive przyzwyczaiło do wysokiej jakości oprawy i technikaliów, a tutaj tego nie ma. Nagminnie, po każdej zmianie ujęcia – a że jest to film interaktywny, więc doświadczymy tego często – musimy obserwować doczytujące się tekstury. I to nie tylko te na drugim planie, ale również te znajdujące się na pierwszym.
Ponadto ktoś podjął decyzję o tym, by każdą czynność podzielić na kilka etapów. Tak więc, na przykład otwierając szufladę, musimy najpierw chwycić ją, wyciągnąć, sięgnąć po przedmiot, obejrzeć go i odłożyć. Wszystko to wymaga wciśnięcia odpowiedniego przycisku na padzie czy klawiaturze. Po co? Nie mam pojęcia.
The Casting of Frank Stone z pewnością nie jest najlepszą grą studia specjalizującego się w tym gatunku. To chyba ich najsłabszy tytuł. Zaczyna się dobrze, rozkręca się, a potem... jest, jak jest. Gra jest niedopracowana – ale za to ładna i z ciekawym klimatem. Fabularnie jest mocno niezrozumiała i ze sporą ilością „dziur”. Gameplayowo też jest nad czym się rozwodzić, bo rozgrywki tutaj jest bardzo mało, zdecydowanie najmniej ze wszystkich dotychczasowych gier od Supermassive Games.
PLUSY:
+ interesujący klimat produkcji (przynajmniej na początku);
+ grafika potrafi zachwycić;
+ polska lokalizacja;
+ montażownia (w której nie można przewijać filmików).
MINUSY:
- problemy techniczne;
- „dziurawa” fabuła;
- przede wszystkim dla fanów DbD;
- mało rozgrywki, więcej filmu;
- nierówne rozdziały;
- kiepskie „potyczki” z bossem.
Poznaj recenzenta
Michał CzubakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat