The Evil Within 2: Koszmar w dobrym wydaniu – recenzja gry
Data premiery w Polsce: 17 października 2017Sebastian Castellanos znów musi zanurzyć się w koszmarze, o którym zdołał już zapomnieć. Tym razem także nie będzie łatwo z niego wybrnąć
Sebastian Castellanos znów musi zanurzyć się w koszmarze, o którym zdołał już zapomnieć. Tym razem także nie będzie łatwo z niego wybrnąć
Twórcy uczą się na błędach. Także Tango Gameworks wyciągnęło wnioski z części pierwszej. W efekcie otrzymujemy grę The Evil Within 2, w której mniej groteski i więcej otwartego świata. Nie każdemu się to może spodobać. Ale też wielu zniechęconych klaustrofobicznym podejściem do rozgrywki w „jedynce” bardzo ucieszy takie rozwiązanie.
STEM
Główny bohater gry, ten sam, którego doskonale poznaliśmy w 2014 roku, ponownie trafia do STEM, tym razem mamy wiedzę, że jest to szczególnie rozwinięta sztuczna inteligencja, w której faktycznie można zginąć. W przypadku The Evil Within, tę wiedzę trzeba było nabyć przechodząc grę. Sebastian Castellanos, były już detektyw, zmaga się z problemami z przeszłości. Sięga głęboko do kieliszka, walczy z demonami lat minionych. Jednak bez wahania rusza w niepewne, kiedy dowiaduje się, że jego ukochana córka żyje, przynajmniej część jej. Niestraszna mu organizacja Mobius, niestraszny mu również STEM. System, który zna, system, w którym był i z którego ledwo uszedł z życiem. Nie zważając na wszelkie niebezpieczeństwo bez wahania godzi się na uczestnictwo w koszmarze. Jednak nie jest to ten sam STEM, jaki znamy z „jedynki”. Chociaż zasada działania jest identyczna, to trafiamy w zupełnie odmienne miejsce, w którym panoszą maszkary chcące nas zabić.
Trafiamy tam do Union. Typowego amerykańskiego miasteczka prowincjonalnego. Niezbyt dużego, ale też niezbyt małego. Lokacja posiada wszystko co niezbędne, żeby być samowystarczalna. Jest kościołek, markety, restauracje, stacja paliw. Jedyne, co odróżnia je od innych mu podobnych, to wszelakie zło, jakie czai się na ulicach i wewnątrz budynków. Jest tylko kilka osób, które zdając sobie sprawę z tego, że Union nie istnieje w rzeczywistości, a jest jedynie wytworem STEM-u. Oprócz Sebastiana są to operatorzy Mobiusa, którzy mają podobną misję do zrealizowania co nasz bohater.
Miasteczko stanowi główną siedzibę wypadową do dalszej eksploracji. Jest też symbolem zmian, jakie seria przeszła. Z wąskich klaustrofobicznych korytarzy w półotwarty teren z większą swobodą ruchu. Już nie wszędzie musimy się aż tak bać, bo teraz zaobserwowaną grupkę przeciwników możemy swobodnie ominąć z oddali, a kiedy odpowiednio się wyposażymy ruszyć na nią z impetem i się z nimi rozprawić.
Walki zresztą nie należy unikać, bo tylko pokonując wrogów otrzymujemy surowce i zielony żel potrzebny do ulepszania arsenału i zwiększania umiejętności byłego detektywa.
Strach ma wielkie oczy
Częściowo otwarta przestrzeń ma nas tylko uspokoić, że będzie dobrze, że nie będzie tak strasznie, jak w pierwszej części. To tylko pozory, które po kilku godzinach znikają, jak sen z powiek. Zabawa na ulicach Union przenosi się do labiryntu korytarzy i podziemnych pomieszczeń, gdzie wszystko wraca do normy. Straszaki, skradanie się, korzystanie z butelek żeby wabić przeciwników. Znów czujemy się jak szczur w pułapce, a jedynym wyjściem jest brnięcie dalej w szaleństwo z nadzieją, że gdzieś tam będą drzwi do upragnionej wolności.
Mamy do dyspozycji spory arsenał, więc trochę mniej czuć ten strach, ale jeśli zdamy sobie sprawę z tego, że w zasadzie tylko jedna broń palna pozwala na cichą eliminację wrogów, szybko to uczucie powraca. Odgłosy wystrzałów czy nawet biegu bohatera alarmują przeciwników o naszej pozycji. Więc albo ich unikamy, albo staramy się zajść ich od tyłu, żeby cichaczem wykończyć maszkary nożem. Głośna broń palna (shotgun, karabin, pistolety, kusza z bełtami wszelakimi, etc.) przydają się, kiedy nie zależy nam na hałasie i szybko chcemy pozbyć się wrogów.
Przez większość gry i tak będziecie prowadzić cichą eliminację, więc z wielu tych pukawek nawet nie skorzystacie. W moim przypadku ani razu nie użyłem karabinu maszynowego czy kuszy z podstawowymi bełtami. Podstawę stanowił pistolet (później także z tłumikiem) oraz nóż, względnie toporek. Dzięki temu nie narzekałem na brak amunicji. Nie wiem, czy to przez styl gry, czy może twórcy zdecydowali się rozmieścić jej więcej w różnych miejscach, aby gracz zawsze miał je pod ręką. Odniosłem takie wrażenie, że jest łatwiej, niż przed trzema laty.
Brzydko, ale nie w złym znaczeniu
Gra nie jest szczególnie piękna artystycznie. Dominują odcienie, które kojarzą się z kolorami brudu. Union szybko ze zwykłego miasteczka staje się ponurym miejscem, rodem wyjętym z Silent Hill. Jest to znakomicie oddane w kolorystyce, palecie barw dostępnych w grze, w której dominują odcienie szarości oraz krwistej czerwieni zmieszanej z błotem. Efekt piorunujący, mocno wpływający na klimat, ale nie każdemu się to spodoba. W The Evil Within 2 mocno grają ze sobą kontrasty. W jednej lokacji potrafi być niewyobrażalnie obleśnie, by w kolejnej gra przywitała nas hermetyczną bielą.
Grafika nie jest szczególnie wyszukana. Kontrowersyjne czarne pasy nie występują, chociaż po ukończeniu gry można je sobie włączyć w ramach „bonusu”. Nie dopatrzyłem się większych niedociągnięć technicznych. Czasami zdarzało mi się podczas brutalnych finiszerów, że razem z przeciwnikiem wpadaliśmy w ścianę. Truchło maszkary tam pozostawało, a razem z nim żel lub inny przedmiot, który po sobie zostawił.
Ostatecznie The Evil Within 2 wypada lepiej od poprzedniej odsłony. Wprowadzenie półotwartego świata z zachowaniem tych samych podstaw rozgrywki wyszło grze na dobre. Rezygnacja z czarnych poziomych pasów na dole i górze ekranu też jest krokiem we właściwym kierunku. Może trochę mniej czuć tutaj rękę Shinji Mikamiego, ale groteski i zgorszenia epatowanymi obrazami nie brakuje. Jest też dość długą grą, jak na współczesne czasy – ponad 16 godzin przy pierwszym przejściu, gdzie parę rzeczy ominąłem, to wynik całkiem zadowalający.
PLUSY:
+ fantastyczny mroczny klimat,
+ brak czarnych pasów u góry i dołu ekranu,
+ interesująca fabuła,
+ półotwarty świat,
+ ciekawi bossowie i walki z nimi.
MINUSY:
– więcej horroru, mniej survivalu,
– sporadyczne błędy natury technicznej.
Źródło: fot. Bethesda
Poznaj recenzenta
Michał CzubakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat