„The Odd Couple”: sezon 1, odcinek 1 i 2 – recenzja
Mówi się, że do trzech razy sztuka. "The Odd Couple" to trzecia próba Matthew Perry'ego, by zaistnieć w świecie seriali po "Przyjaciołach". I niestety, jakościowo jest gorzej niż źle.
Mówi się, że do trzech razy sztuka. "The Odd Couple" to trzecia próba Matthew Perry'ego, by zaistnieć w świecie seriali po "Przyjaciołach". I niestety, jakościowo jest gorzej niż źle.
"The Odd Couple" oparte jest na serialu z dawnych lat, który swego czasu był wielkim hitem i w Stanach Zjednoczonych jest uważany za klasykę komedii. Koncept jest prosty - mamy dwóch współlokatorów, którzy różnią się od siebie pod każdym względem. Jeden jest sztywny, pedantyczny i poważny, a drugi jest wyluzowaną fleją. Skoro mamy tak doskonałą podstawę, dlaczego wyszło aż tak źle?
Problemem jest tutaj tragiczny scenariusz. Od czasu "Ojców" nie widziałem serialu komediowego, który atakowałby widza taką dawką sztuczności, absurdu i braku jakiekolwiek humoru. W obu odcinkach nie ma z czego się śmiać. Wszystko tutaj to ograne schematy, które są wymuszone i odtworzone w niebywale słaby sposób, sprawiając, że widz może się jedynie złapać za głowę i dziwić, jak coś, co powinno bawić, można było pokazać w sposób tak sztuczny i nieśmieszny.
[video-browser playlist="650401" suggest=""]
Nic w tym serialu nie działa należycie. Dialogi są potworne, różnorodność gagów - uboga, a ich jakość - bardzo niska. Bohaterowie nie wzbudzają żadnej sympatii, a ich zachowanie momentami jest tak przerysowane, że ogląda się to z ogromnym trudem i smutkiem. Trudno ukryć zaskoczenie, że to wszystko nie zazębia się, gdy twórcy serialu mają wyraźnie utalentowaną obsadę komików, którzy powinni nas porywać, bawić do łez, a błąkają się po ekranie, recytując żarty tak czerstwe, że aż zęby bolą.
Najgorsze w tym jednak jest oglądanie Matthew Perry'ego, który wyraźnie męczy się w tej roli. Nikt nie korzysta z jego komediowego talentu; gra postać nudną, która nie jest zabawna. Jego współlokator jednak jest jeszcze gorszy. O ile Perry wzbudza jakąś tam sympatię z uwagi na nostalgię do jego osoby, to ten drugi jegomość to papierowa klisza bez krzty charyzmy i pomysłu na sprzedanie kreacji. Zamiast bawić, staje się irytujący.
Zobacz również: „Dexterewicz”, czyli „Dexter” w czasach PRL-u
Nie ma tutaj żadnego oryginalnego pomysłu, nie ma tutaj humoru, nie ma też postaci, które mogą pociągnąć ten serial. Jest natomiast koncept marnujący wszystkie swoje atuty w sposób fenomenalny. Seans obu odcinków nie jest rozrywką, ale cierpieniem niewartym czasu. To jest smutne, że poprzednie dwa seriale Matthew Perry'ego - Mr. Sunshine i "Go on" - od początku potrafiły bawić, a zostały skasowane. To wygląda tak, jakby Perry stwierdził, że trzeba pojechać po linii najmniejszego oporu, a wówczas się sprzeda. Szkoda tylko, że tego nie da się oglądać.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat