The Old Guard 2 – recenzja filmu
Po pięciu latach Netflix wraca do ekranizacji komiksu Grega Rucka i Leandro Fernandeza, serwując nam drugą część przygód nieśmiertelnych. Czy warto było czekać? Sprawdzamy.
Po pięciu latach Netflix wraca do ekranizacji komiksu Grega Rucka i Leandro Fernandeza, serwując nam drugą część przygód nieśmiertelnych. Czy warto było czekać? Sprawdzamy.

Pierwsza część The Old Guard, choć filmem wybitnym nie była, to znakomicie wstrzeliła się w czas, gdy z powodu pandemii kina były pozamykane, a widownia była żądna nowych superprodukcji. I tego reżyserka Gina Prince-Bythewood właśnie wraz z Netflixem dostarczyła. Historia o grupie nieśmiertelnych na podstawie komiksu ze stajni Image spodobała się zarówno widzom, jak i krytykom (Adam dał jej 6/10). Nie była może nazbyt skomplikowana, ale napakowano ją tak dużą dawką widowiskowych walk, że to wystarczyło. Film okazał się frekwencyjnym hitem, tak więc platforma bardzo szybko zamówiła kontynuację. I tu zaczęły się nagle niespodziewane schody. Przez projekt przewinęło się wiele osób, z czego żadna nie zagrzała w nim na dłużej miejsca. Aż w końcu padło na Victorię Mahoney, która wcześniej reżyserowała jedynie pojedyncze odcinki takich seriali jak Ty, Kraina Lovecrafta, Chirurdzy czy The Morning Show. Jak łatwo się zorientować, żadna z tych produkcji nie należała do gatunku podchodzącego pod kino akcji. To w większości dramaty, w których walki praktycznie nie ma. No może sporadycznie ktoś kogoś spoliczkuje.
Jakie więc było moje zdziwienie, gdy The Old Guard 2 zaczął się od dobrze wyglądającej i napompowanej akcją sekwencji. Dużo strzelaniny, widowiskowych walk, pościgów. Kino akcji pełną gębą. Widać, że ekipa odpowiadająca za przygotowanie kaskaderów i zaprojektowanie choreografii walk wiedziała, co robi i dostała wolną rękę, by proponować rzeczy widowiskowe, a nie takie, które gdzieś już widzieliśmy. I gdy już myślałem, że tak zostanie, okazało się, że był to tylko wabik. Że tak naprawdę reżyserka nie ma już nic w rękawie i rozpoczęły się długie usypiające rozmowy, nieprowadzące do niczego konkretnego. Nuda zagościła na ekranie, a rozważania nieśmiertelnych nad możliwością przerwania niekończącego się kręgu życia zostały napisane w taki sposób, że widz traci kompletnie zainteresowanie. Widz przychodzi po kino akcji, a dostaje jakieś filozoficzne wypociny. I gdyby były one przynajmniej podane z jakimiś emocjami czy dramaturgią... Ale mam wrażenie, że nawet aktorzy wygłaszający swoje monologi nie są zainteresowani tekstem, który recytują. Robią to więc na autopilocie z kamienną twarzą, byle mieć to już za sobą. Zarówno reżyserka, jak i scenarzyści nie potrafią w ciągu tych dwóch części nakręcić nam mitologii tego świata tak, by był on w jakimkolwiek stopniu angażujący.
Niby głównym czarnym charakterem jest tutaj Discord grana przez Ume Thurman, ale po obejrzeniu całego filmu wciąż nie jestem w stanie zrozumieć, czego ona dokładnie chce od naszej grupy nieśmiertelnych. Jaki przyświeca jej cel? Na czym polega ta wielka stawka, o którą toczy się gra? Jak rozumiem The Old Guard 2 miało być o próbie odkupienia win i życiu z ciągłymi wyrzutami sumienia, że się kogoś zawiodło. Ale czy jest to wystarczający materiał na scenariusz prawie 2-godzinnego filmu? Niestety, nie. Te rozterki Andy granej przez Charlize Theron kompletnie do mnie nie trafiają. A tym bardziej nie jestem w stanie uwierzyć, że dają one jej postaci paliwo do ciągłej walki. Rozczarowany jestem również tym, że Chiwetel Ejiofor nagle został postacią drugoplanową. Jego Copley jest w tym filmie praktycznie zbędny.
Widzowie mogą być za to mile zaskoczeni pojawieniem się na ekranie Kamila Nożyńskiego jako przybocznego nieśmiertelnej Quynh. Nie jest to może duża rola, ale na tyle wyeksponowana, że można ją zauważyć. Fajnie, że nasz rodak postanowił wyjść poza polski rynek i mu się to udało.
Największe rozczarowanie The Old Guard 2 odsłania dopiero w finale, gdzie dostajemy w twarz cliffhangerem rodem z The Walking Dead. Z tym, że za tydzień nie będzie kolejnego odcinka. On może znów pojawi się za 5 lat, a może wcale. Nie lubię takich filmów, w których fabuła nagle się urywa, zostawiając nas z samymi pytaniami i prawie żadnymi odpowiedziami. To jest zabieg, który sprawdza się w serialach i tam powinien zostać, a nie w kinie fabularnym. Tu oczekuję w miarę zamkniętej historii z furtkami umożliwiającymi kontynuację.
Krótko mówiąc – nowe dzieło Netflixa to strata czasu i film, który raczej Was rozdrażni wiejącą z ekranu nudą. W obecnych czasach, gdy serwisy streamingowe pękają w szwach od kontentu, takie produkcje należy omijać.
Poznaj recenzenta
Dawid Muszyński


naEKRANIE Poleca
ReklamaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1946, kończy 79 lat
ur. 1980, kończy 45 lat
ur. 1958, kończy 67 lat
ur. 1951, kończy 74 lat
ur. 1968, kończy 57 lat

