„The Originals”: sezon 2, odcinek 18 i 19
W dwóch ostatnich odcinkach "The Originals" wydarzyło się sporo, a wielu bohaterów zginęło lub wypadło póki co z gry. Wydawać by się mogło, że to zmieni dynamikę serialu, ale czy tak naprawdę się stało?
W dwóch ostatnich odcinkach "The Originals" wydarzyło się sporo, a wielu bohaterów zginęło lub wypadło póki co z gry. Wydawać by się mogło, że to zmieni dynamikę serialu, ale czy tak naprawdę się stało?
Patrząc na fabułę odcinków „Night Has a Thousand Eyes” i „When the Leeve Breaks” można dojść do wniosku, że te dwie odsłony "The Originals" łatwo traktować jako jedną, ponieważ te epizody są ściśle ze sobą powiązane, a motywy w nich się powtarzają. W ciągu ponad 80 minut zginęły aż trzy ważne dla fabuły osoby, a jedna została zasztyletowana. Tylko, czy to jeszcze zaskakuje?
Pierwsza śmierć, ta Michaela, w wielu widzach wzbudziła pewnie mieszane uczucia. Z jednej strony dało to pretekst dla Freyi, by tylko bardziej znienawidziła swojego brata – ale czy to było potrzebne? Najstarsza z Mikaelsonów i tak miała wiele do zarzucenia rodzeństwu i już przed śmiercią swojego ojca chciała działać przeciwko Klausowi – po co więc zabijali bohatera Sebastiana Roche, który swoją charyzmą wyprzedza po stokroć innych aktorów tego serialu?
Czemu scenarzyści zabrali sobie postać, która mogłaby jeszcze wiele razy się przydać jako wróg/sojusznik swojej rodziny, a także odebrali widzom możliwość zobaczenia innej strony Mikaela – który nie byłby w końcu tyranem rodziny, ale próbowałby być kochającym ojcem (oczywiście na standardy serialu)? Zwłaszcza, że przy finałowej dyskusji z Klausem, gdy ten pytał czemu jego ojczym go nienawidził – ich dynamika, w końcu zmieniająca się, mogłaby być naprawdę interesująca. A tak to (chyba) ostatni raz widzieliśmy Mikaela, który stał się groteskową postacią pt. „Bękart jest ble”. Jednakże warto zaznaczyć – tę groteskę spowodowali scenarzyści, a nie aktor, który grał wyśmienicie.
Za to śmiercią łączącą oba odcinki okazała się być ta Josephine, która po pięknej scenie ze skrzypcami, powróciła znowu by przekazać Mikaelsonom wiadomość od Dalhii. Myślę, że niewielu osobom zrobiło się żal z powodu pożegnania tej bohaterki – w szczególności, że jej śmierci były chyba najlepszymi scenami morderstw w tym serialu. Akurat czarownice, jak wiele postaci drugoplanowych, są w "The Originals" traktowane po macoszemu, jak np. Aiden, który również pożegnał się z życiem. Chłopak miał charakter, a także ciekawe rozterki (wilkołak gej zakochany w dodatku w wampirze) – ten wątek naprawdę można byłoby o wiele lepiej zaakcentować i szkoda, że tego nie spróbowano, robiąc z Aidena pomagiera, w dodatku kogoś takiego jak Jackson.[video-browser playlist="686879" suggest=""]
Niestety, alfa wilkołaków z Nowego Orleanu w żaden sposób nie pokazuje, że powinien być alfą. Pozwala swoim ludziom ginąć na prawo i lewo, tylko po to by chronić kobietę, w której się zakochał. Postać silnego alfy, nawet z uczuciami do Hayley, który musi ciągle walczyć o swoją watahę a w dodatku próbuje pomóc swojej ukochanej, mogłaby być o wiele ciekawsza. Jednakże zamiast tego mamy Jacksona, którego jedyną robotą jest prychanie na Klausa i narzekanie Hayley co powinni zrobić.
Ciekawa za to robi się relacja właśnie między nimi. Mimo zauroczenia Elijahą, młoda matka wydaje się coraz bardziej przywiązywać do swojego męża – więc chyba już nikt nie myśli, że Jackson długo pożyje. Jest to wątek ciekawy, ponieważ dzięki niemu Hayley w końcu pokazuje swoją mocną stronę – czyli po prostu im dalej od Elijah, tym lepiej dla bohaterki, która przy nim staje się rozwydrzoną idiotką. Broniąc swojego dziecka, czy swojego męża, Hayley zyskiwała w oczach widza i nie irytowała swoich zachowaniem. Nie to co niektórzy.
Ci, którzy oglądali „American Horror Story: Coven” pewnie ucieszyli się, że wystąpi tutaj Riley Voelkel, która w „AHS” fenomenalnie zagrała młodszą wersję Jessiki Lange. W roli Freyi aktorka wpadła w jakąś dziwną manierę wytrzeszczania oczu. Jednakże największym problemem jest to, że między nią a Klausem nie ma żadnej chemii – która w tak emocjonującej relacji między rodzeństwem powinna kipieć z ekranu. Niestety, tak się nie dzieje, mimo że aktorzy robią co mogą – choć może nie do końca.[video-browser playlist="686876" suggest=""]
Ci, którzy mieli ten zaszczyt oglądać The Vampire Diaries i dotrwali do trzeciego sezonu (czyli ostatniego dobrego sezonu), pewnie pamiętają niesamowitą grę Josepha Morgana. Powiedzmy sobie szczerze, gdyby nie charyzma tego aktora i jego talent, pewnie nie moglibyśmy gościć na swoich ekranach serialu o pierwotnych wampirach. Te czasy wydają się jednak odległe, nie tylko z powodu poziomu pierwszego wampirzego serialu CW, ale także z powodu kreacji Morgana – aktor jakby grał już na autopilocie, nie próbuje pokazać nic nowego. Pytanie tylko, czy to jego wina czy wina scenarzystów, którzy niestety nie próbują wymyślić dla niego nic ciekawego. Ten „emocjonujący” 19. odcinek wyglądał jak powtórka zarówno epizodu „Pamiętników…” jak i „The Originals”. Tak, Klaus był znowu "be", i tak, znowu trzeba go zasztyletować bo jest "be". Dobrze, że małoletnia czarownica jest tak potężna, to można zrobić Klausowi kuku. O, i Klaus został znowu zdradzony przez swoją rodzinę... Dziwić może, że postać jest tym tak zaskoczona, bo niestety, widzowie już nie.
Jednakże "The Originals" ma wiele zalet, ale największą, jak na razie, jest Dalhia. Chyba żadna aktorka nie została w tym serialu tak fenomenalnie dobrana jak ona. Nie tylko z powodu wyglądu i niesamowitych oczu, ale również jej gra i zachowanie postaci zasługują na oklaski. Jej bohaterka jest genialna w każdym calu i oby mieszała jak najwięcej.
Czytaj także: Bryan Fuller wyjaśnia, dlaczego „Hannibal” powróci do ramówki latem
Niestety, niewiele można przy tych odcinkach stwierdzić o Cami czy Marcelu – choć dobrze, że protegowany Klausa porozmawiał z Daviną, która może niedługo mieć bardzo ciekawy wątek, czyli przywrócenie Kola do świata żywych. Osobiście bardzo na to liczę. Oby wrócił i to już na stałe, ponieważ był jedną z lepszych postaci tych seriali.
The Originalsniestety nadal prezentują średnią jakość. Z jednej strony ograniczenie wątków miłosnych, a skupienie się na psychice postaci i akcji jest wielką zaletą. Z drugiej strony scenarzystom jakby brakowało trochę kunsztu i nie potrafili do końca wykorzystać potencjału postaci, a zamiast tego wchodzili w zbyt utarte już schematy. A szkoda, ponieważ produkcję CW stać na więcej, o wiele więcej.
Poznaj recenzenta
Anna OlechowskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat