The Sinking City – recenzja gry
Data premiery w Polsce: 27 czerwca 2019Gier z motywami Przedwiecznego w tle było wiele. Jedne lepsze, inne grosze, jeszcze inne takie, o których lepiej zapomnieć. Gdzieś w tym całym spisie tytułów plasuje się The Sinking City, nowa gra twórców tytułów o najsłynniejszym detektywie świata, pytanie tylko gdzie?
Gier z motywami Przedwiecznego w tle było wiele. Jedne lepsze, inne grosze, jeszcze inne takie, o których lepiej zapomnieć. Gdzieś w tym całym spisie tytułów plasuje się The Sinking City, nowa gra twórców tytułów o najsłynniejszym detektywie świata, pytanie tylko gdzie?
Z The Sinking City mam problem. Ciężko mi grę zaszufladkować jednoznacznie według kategorii: dobra, zła, taka sobie, lepiej odpuść. To produkcja bardzo nierówna pod wieloma względami, ale też pod wieloma względami potrafi wykrzesać z siebie coś, co przytrzymuje przy niej na kolejne godziny. W dodatku to H.P. Lovecraft, a to łykam jak bocian żaby. Ale zacznijmy od początku…
Dawno, dawno temu…
Zaraz, to nie ta bajka. A nie, jednak w porządku. Dawno, dawno temu, gdzieś w latach 20. minionego stulecia w niewielkiej rybackiej miejscowości o wdzięcznej nazwie Oakmont w stanie Massachusetts, USA, dochodzi do dziwnego zjawiska. Miasteczko zostaje zalane. Ulice skąpane są w dziesiątkach tysięcy litrów morskiej wody. Cieczy jest tak dużo, że tubylcy nie mają innej możliwości, jak poruszać się z dzielnicy do dzielnicy łodziami. Zaś sama mieścina, z powodu wody odcięta została od stałego lądu. Czas mija, a powódź, która nawiedziła Oakmont się nie wycofuje. Tubylcy muszą przystosować się do nowych warunków, w których przychodzi im się mierzyć z tajemniczymi siłami.
Nasz bohater, detektyw Charles Reed, którego męczą dziwne wizje i nawoływania, pewnego dnia zjawia się w tym miejscu. Jest jednym z wielu, którzy napływają do Oakmont z powodu wizji, jakie rodzą się w ich umysłach. Jest jednak jednym z niewielu, który ma licencję detektywistyczną. Bohater uchodzi za obcego, przybysza, a więc kontakty z lokalnymi do przyjemnych nie należą. Lokalsi są nieufni, a na ich sympatię trzeba sobie zapracować. Szybko więc detektyw zakasuje rękawy i bierze się do tego, w czym jest dobry. Zbieg okoliczności sprawia, że trafia na jednego z "możnych i władczych" w Oakmont, dla którego wykonuje detektywistyczną robotę. Dzięki temu ma poparcie znanej osobistości i uzyskuje wskazówki co, gdzie i kiedy. Wówczas zaczyna się właściwa przygoda z grą.
Detektyw Holmes u Lovecrafta
Kijowskie studio Frogwares znane jest przede wszystkim z tego, że tworzy gry detektywistyczne z udziałem najsłynniejszego detektywa świata. Twórcy niezliczonych pozycji z Sherlockiem Holmesem w tytule nie porzucili do końca swego kunsztu, tylko zmienili bohatera i scenografię oraz lekko urozmaicili rozgrywkę.
The Sinking City dla osób, które z poprzednimi grami studia miały do czynienia wyda się znajome i to bardzo. Wszystko za sprawą zastosowanej w wielu miejscach tej samej mechaniki, co w grach o Holmesie. Tu i tam całość polega na rozwiązywaniu zagadek, zbieraniu dowodów, poszlak, dedukcji i łączeniu wątków, z których później wyłaniają się konkluzje. Czy obrana przez nas ścieżka dedukcji jest właściwa? Nie wiemy tego i są to wybory, które w zasadzie nie mają większego wpływu na całość fabuły, ale coś tam zmieniają w świecie gry, subtelne wybory moralne, zdaje się że również mają wpływ na efekt końcowy. Tym poddawani zostajemy niemal od samego początku, gdy musimy podjąć decyzję, co zrobić z jednym delikwentem. Przyjąć łapówkę i go ocalić czy wydać pod osąd po naszej dedukcji? Pikanterii dodaje brak pewności, czy nasze detektywistyczne myślenie jest właściwe. Jaki wybór podejmiecie? Takich moralnych rozterek jest kilka.
Zasadniczo w The Sinking City gra się nie najgorzej, no chyba, że ktoś chce się bawić w misje poboczne, ale o tym później. Gra oferuje strukturę otwartego świata i swobodę działania. W dodatku nie prowadzi nas za rączkę i wszelkie niezbędne informacje musimy czerpać z dialogów z postaciami i z poczynionych przez detektywa notatek. Zaś w kwestii rozwiązywania spraw, to nieodzownym jest grzebanie w policyjnym archiwum oraz lokalnym wydawnictwie, bo przecież gazety coś musiały o tym napisać, prawda? Początkowo jest to nawet fajne. Takie szperanie w przeszłości w poszukiwaniu poszlak, później staje się to monotonne, a na końcu powoduje zmęczenie i ziewanie. Dlatego receptą na czerpanie dostatecznej satysfakcji z gry jest dawkowanie doznań. Im dłużnej w nią gramy, tym bardziej się męczyły formułą, która jest powtarzalna.
Jeszcze gorzej wygląda to w misjach pobocznych, które odwalone są na jedno kopyto i polegają na zasadzie: przynieś, podaj, pozamiataj. Szybko dałem sobie z nimi spokój, aczkolwiek nie wykluczam, że spragniony Lovecrafta, wrócę do nich kiedyś.
Wątek fabularny jednak mi się podobał. Twórcy sprytnie poukrywali istotne elementy układanki pod warstwą z pozoru nieistotnych i błahych tematów, które wydają się być jedynie zapchaj dziurą. Nie sądzę jednak, żeby wszystkim było dane bliżej zapoznać się z tym wątkiem, a to z powodu tych wad i monotonni.
Pies z kulawą nogą
Mechanika gry to prawdziwy potworek. Budżetowość produkcji w tym segmencie jest bardzo, ale to bardzo widoczny. Tak topornej mechaniki gry dawno nie widziałem, a przynajmniej nie przypominam sobie, żeby było aż tak źle. I wcale tutaj nie chodzi o to, że gra korzysta z jakiś archaicznych rozwiązań czy dawno już zapomnianych schematów. Nie. Tutaj wszystko jest współczesne, tylko wykonanie jest takie złe, że zęby zgrzytają.
Do drewnianych ruchów postaci da się przyzwyczaić, ekwipunek i zarządzani notatkami jest w porządku, ale mechanika walki to coś, obok czego obojętnie przejść się nie da. O ile poprzednie wyglądają jako tako, tak strzelanie jest najgorszą z możliwych rzeczy, jaką do gry zaimplementowano. Jest to wykonane tak źle, że odpuściłem sobie „czyszczenie” dzielnic z potworków oraz większość misji pobocznych, gdzie strzelania jest więcej, niż w głównej osi fabularnej.
Ten element nosi cechy, które wskazują na to, że gra ma charakter wielce budżetowy i okres prac nad nią nie był tak długi, jak powinien. A przecież pamiętajmy, gra zaliczyła poślizg w premierze – teraz wiemy dlaczego.
Budżetowość gry można także dostrzec w warstwie graficznej. Bez zbędnych ogródek – gra w realu nie wygląda tak, jak na przedpremierowych obrazkach, którymi wydawca i producent nas karmili. Wygląda gorzej, znacznie gorzej. Ale ma to w sobie coś – łatwiej zaakceptować mi taką nierówną oprawę graficzną czy kanciaste obiekty – w jakiś sposób pasuje mi to do Lovecrafta.
Dochodząc do konkluzji, The Sinking City w tym momencie nie poleciłbym szerszemu gronu odbiorców. To nie jest gra zła, dobra produkcja to też nie jest. To średniak, który w aktualnym przedziale cenowym jest nie do akceptacji. Wiele odniesień do Lovecrafta nie jest wystarczającym atrybutem przemawiającym na korzyść tego tytułu, no chyba, że ktoś tak jak ja – spragniony jest tego klimatu. Niemniej, kiedy gra wskoczy na promocję, warto wówczas po nią sięgnąć. Jak przypuszczam, stanie się to prędzej niż później.
PLUSY:
+ świetny klimat,
+ przyjemna fabuła,
+ udźwiękowienie,
+ gra nie prowadzi nas za rączkę.
MINUSY:
- monotonia i powtarzalność,
- straszna mechanika,
- przeciwnicy są głupi - nie potrafią pokonać najmniejszej przeszkody,
- budżetowa otoczka,
- drewniane postacie.
Źródło: fot. fot. Bigben Interactive
Poznaj recenzenta
Michał CzubakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat