„Wirus”: sezon 1, odcinek 13 (finał) – recenzja
Mógłbym wymyślić jakąś wymówkę, dlaczego na recenzję finału serialu Wirus czekaliście tak długo, ale nie będę owijał w bawełnę – nieco zaspaliśmy, przepraszamy. Z drugiej strony, gdyby był to odcinek dobry i godny zapamiętania, pewnie taki poślizg nie miałby miejsca. Niestety zwieńczenie 1. sezonu serialu FX po prostu rozczarowuje.
Mógłbym wymyślić jakąś wymówkę, dlaczego na recenzję finału serialu Wirus czekaliście tak długo, ale nie będę owijał w bawełnę – nieco zaspaliśmy, przepraszamy. Z drugiej strony, gdyby był to odcinek dobry i godny zapamiętania, pewnie taki poślizg nie miałby miejsca. Niestety zwieńczenie 1. sezonu serialu FX po prostu rozczarowuje.
Wirus ("The Strain") przeżywał trudne chwile w drugiej połowie swojej premierowej serii i po ostatnim epizodzie możemy stwierdzić, że nie wynikało to z braku pomysłów, ale bardziej z chęci odpowiedniego wprowadzenia widzów do kolejnego sezonu. Tak w dużej mierze ogląda się tę finałową odsłonę – jako prolog do czegoś większego, co ma dopiero nastąpić. I taką rolę spełnia on znakomicie, ale przecież nie o to w tej zabawie chodzi. W końcowej fazie serii napięcie i emocje powinny tylko rosnąć i powinno się pojawić choć kilka niezłych zwrotów akcji. Tutaj tego niestety nie ma. A nasze oczekiwania były spore, bo przecież od początku emisji wiedzieliśmy, że twórcy na deser szykują dla nas epizod zatytułowany "The Master", ale musieliśmy obejść się smakiem.
Po nieudanym ataku przeprowadzonym w przedostatnim odcinku nasi łowcy przypuścili kolejny w finale i również nie dali rady zabić Mistrza. Generalnie akcja nie posunęła się zbytnio do przodu, a my nie uzyskaliśmy wielu nowych informacji. Oprócz tego, że antagonista przeżył bolesne zetknięcie się z światłem słonecznym, mało co mogło nas w tym wątku zaskoczyć. Szczególnym rozczarowaniem był brak jakichkolwiek prób przybliżenia nam genezy tego potężnego Strigoi. Abraham zasłużył na całkiem sporą dawkę dobrze przedstawionych retrospekcji w tym sezonie, natomiast Mistrz już niekoniecznie. Wielka szkoda, bo z całą pewnością podniosłoby to poziom tego epizodu i zapewne poprawiło nasze ogólne wrażenie. Finał był ku temu doskonałą okazją.
[video-browser playlist="633088" suggest=""]
W pozostałych historiach nie było ciekawiej. Palmer odzyskał wigor oraz zdrowie i zaczął łatać dziury, które w jego fantastycznym planie opanowania świata przez wampiry zaczęła drążyć ekipa głównych bohaterów. Zaczął od wymiany ministra zdrowia, umieszczając na tym stanowisku przestraszoną i łatwą do manipulacji kukiełkę. Wydaje się, że scenarzyści zwyczajnie robią wszystko, aby te wstrętne kreatury faktycznie zwyciężyły (przynajmniej w początkowych bitwach o władzę na Ziemi) i doprowadziły w efekcie do wykrystalizowania się jakiejś postapokaliptycznej rzeczywistości. Ludzie w tej walce nie są jednak sami. Epha i spółkę może w ich staraniach wspomóc kilku sojuszników. Na przykład Fitzwilliam, który opuścił swojego szefa, Palmera, a także Gus i nasze wampirze komando. O nich również nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele, oprócz tego, że działają w imieniu istot zwanych Pradawnymi.
Czytaj również: "Dark Matter" - nowa space opera od twórców serialu "Gwiezdne wrota"
Finał Wirusa zawiódł głównie przez to, że nawet nie starał się rozwinąć mitologii Strigoi i zostawić widzów na następne 9 miesięcy z jakikolwiek łaknieniem kolejnych odcinków. Nie było twistów, nie było cliffhangera, nie było niczego, co mogłoby sprawić, że otworzylibyśmy oczy nieco szerzej, przez co na telewizyjne lato 2015 roku i 2. sezon nie będziemy jakoś specjalnie czekać. Miejmy jednak nadzieję, że del Toro i jego współpracownicy się wówczas zrehabilitują.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat