„Wirus” – sezon 1, odcinek 7 – recenzja
Z każdym kolejnym odcinkiem The Strain dodaje gazu. Wprawdzie serial FX dopiero zbliża się do wrzucenia trzeciego biegu, ale i tak ogląda się go znakomicie. Strach pomyśleć, co będzie działo się na ekranie za kilka tygodni, gdy na dobre się rozpędzi.
Z każdym kolejnym odcinkiem The Strain dodaje gazu. Wprawdzie serial FX dopiero zbliża się do wrzucenia trzeciego biegu, ale i tak ogląda się go znakomicie. Strach pomyśleć, co będzie działo się na ekranie za kilka tygodni, gdy na dobre się rozpędzi.
The Strain ("The Strain") do tej pory robi to, czego każdy widz by oczekiwał: posuwa akcję do przodu i systematycznie zwiększa tempo. Naprawdę trudno przyczepić się zbytnio do jakiegokolwiek aspektu tej produkcji. Oczywiście jeśli od samego początku kupiliśmy w pełni jej konwencję i sposób, w jaki twórcy tę historię przekazują. Znowu pomocny okazuje się być zwrot wypowiedziany przez Abrahama: "Logika ma tu pomniejsze znaczenie…". Dokładnie! Ten serial najlepiej ogląda się z przymrużeniem oka. W żadnym wypadku nie twierdzę, że jest głupi czy płytki – po prostu nie traktuje on siebie zbyt poważnie. Stawka jest wysoka, a zagrożenie wielkie, lecz scenarzyści zawsze pamiętają, że to ma być przede wszystkim dobra rozrywka.
Nasi bohaterowie są cały czas w ruchu, przez co nie zaznamy w Wirusie żadnej stagnacji. W dodatku mała armia Abe’a bardzo szybko się rozrasta. Tym razem dołączył Jim, a Gus i Vasiliy już czekają na rekrutację. Nie ma również czasu na żmudne plany i podchody, liczy się tylko atak. Dlatego tak fajnie oglądało się szybko zaimprowizowaną misję na stacji metra. Wiadomo było, że Eichorst nie da się nabrać na taką sztuczkę, ale mimo wszystko trzeba zaliczyć na plus uraczenie nas kolejnymi wspólnymi scenami między Bradleyem i Sammelem, które wspaniale komponowały się z kolejną porcją świetnych retrospekcji z 1944 roku.
[video-browser playlist="632421" suggest=""]
Twórcy bardzo oszczędnie postępowali w tym sezonie z Mistrzem, który zza kulis pociąga za sznurki, kierując swoimi ludzkimi marionetkami z pomocą swojej prawej ręki. Niebawem jednak powinniśmy zobaczyć, w jakich okolicznościach Eichorst został Strigoi, a i sam głównodowodzący wampir powinien pojawiać się częściej. Zastanawia mnie, jaka jest w tym wszystkim rola czwórki ocalałych z pilota. W końcu trójka z nich już została zlikwidowana i jakiejś dużej roli nie odegrała. Być może to rodzaj jakiegoś odliczania? Tylko spekuluję, ale śmierć Bolivara może być początkiem czegoś wielkiego.
Trudno nie wspomnieć o bardzo zaskakującej końcówce 7. odcinka. Do zabawy włączyli się kompletnie nowi gracze, pewnego rodzaju oddział wampirów, którzy polują na swój własny gatunek. Równie brutalni, ale bardziej opanowani i cywilizowani. Jestem pewien, że będzie niezłą frajdą odkrywanie, kim są i kogo reprezentują.
Czytaj również: Kontynuacja "Deadwood" jest możliwa?
The Strain utrzymuje bardzo równy i przyzwoity poziom od początku 1. serii. Serial FX nie marnuje czasu na szukanie gruntu pod nogami czy eksperymentowanie z szukaniem odpowiednich rozwiązań fabularnych, co jest częstą praktyką w przypadku telewizyjnych "świeżaków". Ma od początku konkretny plan, którego się trzyma – i nie zawodzi. Oby tak dalej.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat