Wirus: sezon 3, odcinek 5 – recenzja
Madness nie jest już tak dobrym odcinkiem, jak te otwierające trzeci sezon Wirusa, jednak nadal trzyma w napięciu, opowiada ciekawą historię i prezentuje poziom dużo wyższy od tego, co oglądaliśmy w drugiej serii.
Madness nie jest już tak dobrym odcinkiem, jak te otwierające trzeci sezon Wirusa, jednak nadal trzyma w napięciu, opowiada ciekawą historię i prezentuje poziom dużo wyższy od tego, co oglądaliśmy w drugiej serii.
Duża zasługa w tym retrospekcji, które zawsze stanowią ciekawą opowieść. W Madness przenosimy się do Amsterdamu w 1972 roku, gdzie młody Setrakian poluje na Eichorsta. Co prawda nie udaje mu się namierzyć zbrodniarza, którego szuka, jednak trafia na innego niemieckiego oprawcę. Ich spotkanie kończy się w gwałtowny, brutalny sposób, co na zawsze pozostaje w pamięci Abrahama. Serial po raz kolejny prezentuje nam ciekawą retrospekcję, będącą esencją całej historii. Tym razem nie wpływa ona jednak na mitologię The Strain, ale podbudowuje i rozwija postać głównego bohatera. Tytułowe szaleństwo, które ogarnia w pewnym momencie Setrakiana, wpływa na jego dalsze losy, przez co wkrótce stanie się nieustępliwym łowcą strigoi. Motyw ten nie jest jednak wolny od wad - zabrakło trochę głębi psychologicznej. Segment zrobiłby dużo lepsze wrażenie, gdybyśmy mogli ujrzeć szaleństwo Abrahama na własne oczy, a nie usłyszeć o nim z ust wspominającego starca. Z drugiej strony jednak Wirus to serial rozrywkowy, więc nie spodziewajmy się rozwiązań fabularnych zmuszających widza do samodzielnej interpretacji wydarzeń ekranowych. Tak na marginesie, ciekawy paradoks stanowi to, że w tego typu produkcjach telewizyjnych łatwiej jest pokazać przerażającą brutalność i szokujące okrucieństwo niż wewnętrzne przeżycia bohatera. Wirus jest doskonałym przykładem takiego zjawiska. Odcinek mający w nazwie szaleństwo powinien ten stan zaprezentować, a nie tylko naświetlić w kilku słowach…
O ile wspomnienia starca nie wyjaśniły wiele w kwestii genezy wampirów, to już eksperymenty Epha rzuciły trochę światła na sposób funkcjonowania potworów. Wątek epidemiologa prawie w całości toczy się w laboratorium - i bardzo dobrze, gdyż naukowiec dużo lepiej sprawdza się podczas badań niż jako nieustraszony wojownik. Jego postać staje się wtedy bardziej wiarygodna i ciekawa, a wyniki badań zawsze popychają fabułę do przodu. Tym razem taka sytuacja również ma miejsce. Dzięki eksperymentom Epha i Dutch na jaw wychodzą pewne słabości strigoi. Szkoda, że serial tylko momentami wraca do futurystycznych motywów naukowo-medycznych, których było bardzo dużo w pierwszym sezonie. Teraz niestety są to tylko pojedyncze przypadki, mające miejsce tylko po to, aby w przeciągu jednego odcinka wyjaśnić kluczową zagadkę fabularną. Brakuje trochę tych prób i błędów, które pokazałyby bardziej naturalistyczny obraz walki ludzi z tytułowym wirusem.
Doświadczenia Epha są zdecydowanie jednym z mocniejszych akcentów najnowszego odcinka. Niestety pojawiło się w nim też trochę słabszych rozwiązań, charakterystycznych dla krytykowanego drugiego sezonu. Przykładowo, akcja Feta w kanałach nie do końca sprawdziła się jako segment trzymający w napięciu. Zdecydowanie zawierała zbyt dużo dłużyzn, a widok strigoi budujących tunele i obsługujących maszyny wiertnicze jest dość kuriozalny. Na szczęście gniazdo potworów odkryte pod Central Parkiem robi duże wrażenie i jest wstępem do kolejnych odcinków, w których z pewnością rozegra się kluczowa bitwa.
Nużyć mogą też dialogi między głównymi bohaterami. Rozmowy Epha z Dutch czy Abrahama z Quinlanem są mało atrakcyjne i nie generują tzw. chemii między postaciami. W tym segmencie rzuca się w oczy również kulejące aktorstwo. Robienie groźnych min przez Setrakiana przy wypowiadaniu apokaliptycznych twierdzeń na temat mrocznych przepowiedni jest śmieszne i kiczowate. Pozostali także nie wkładają zbyt dużo emocji w swój warsztat. Nawet Corey Stoll, który udowodnił w wielu innych produkcjach, że grać potrafi, tworzy w Wirusie zupełnie bezbarwną kreację. Po raz kolejny można usprawiedliwiać serial rozrywkową, niewymagającą konwencją, ale mimo to dużo lepiej by się go oglądało, gdyby aktorzy pozwolili sobie na trochę więcej finezji.
Finalnie dostajemy odcinek przeciętny, jednak Wirus ma to do siebie, że nieważne, jak niski poziom by osiągnął, fani zawsze są zadowoleni. To jeden z tych seriali, które wypracowały sobie rzeszę oddanych widzów, czekających na każdy epizod z wypiekami na twarzy. Dlatego też twórcy, pewni ich opinii, czasem odpuszczają, wynikiem czego kolejne odcinki prezentują się niespecjalnie. Wielka szkoda, że tak się dzieje, bo Wirus ma olbrzymi potencjał, co udowodnił, rozpoczynając bieżący sezon z prawdziwym przytupem. Najnowszy odcinek nie jest zły, ale serial stać na więcej, szczególnie w warstwie fabularnej. Zobaczymy, co będzie dalej.
Źródło: zdjęcie główne: FX
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat