Księżycowy pył: przeczytaj początek powieści Clarke'a w dniu premiery
Do sprzedaży trafiła właśnie reedycja kolejnego klasyka science fiction. Z tej okazji mamy dla Was do przeczytania początek powieści Gwiezdny pył autorstwa Arthura C. Clarke'a.


Kiedy Pat wyłączył silniki, jednostka sunęła jeszcze przez chwilę siłą rozpędu, a w końcu się zatrzymała i w kabinie zaczęło się robić coraz ciszej. Odczekał jeszcze chwilę, aż pasażerowie całkiem zamilkną i uświadomią sobie, w jak dziwnym miejscu się znaleźli. Zawsze było tak samo, zrozumienie sytuacji zajmowało parę chwil. Wszyscy oni mieli za sobą podróż kosmiczną i widzieli blask gwiazd w próżni oraz olśniewające oblicze Ziemi. Ale tutaj było inaczej. Ani to ląd, ani morze, ani przestwór powietrza czy próżni, tylko coś pokrewnego w pewien sposób każdemu z tych środowisk.
Pat nie czekał, aż cisza ich przerośnie czy przytłoczy. Wstał i obrócił się do pasażerów.
— Dobry wieczór, panie i panowie — zaczął. — Mam nadzieję, że panna Wilkins pomogła wam poczuć się dobrze na pokładzie Selene. Zatrzymaliśmy się tutaj, ponieważ jest to dobre miejsce, aby przedstawić wam to morze i pozwolić wam poczuć, czym ono jest.
Wskazał okna i rozciągającą się za nimi niesamowitą gładź szarości.
— Jak daleko jest waszym zdaniem do horyzontu? — spytał cicho. — Albo inaczej: jak wysoki byłby człowiek, gdyby stanął w tym miejscu, gdzie gwiazdy zdają się łączyć z równiną?
Sama wzrokowa obserwacja nie dawała szansy na znalezienie odpowiedzi na to pytanie. Logika podpowiadała, że Księżyc to mały świat, zatem horyzont musi tu być bardzo blisko. Ale zmysły wydawały całkiem inny werdykt. Teren jest płaski, donosiły. Ciągnie się w nieskończoność. Rozdziela wszechświat na dwoje, od zawsze przecina gwiezdne odmęty…
Złudzenie nie znikało nawet wtedy, gdy poznawało się przyczynę takiego stanu rzeczy. Ludzkie oko nie potrafi ocenić odległości, jeśli nie ma się na czym skupić. Spojrzenie ślizgało się bezradnie po monotonnym oceanie pyłu. Nie było nawet mgiełki atmosferycznej, którą zawsze widziało się na Ziemi i która podsuwała pewne wskazówki co do dystansu. Wszystkie gwiazdy jaśniały wciąż tak samo intensywnym blaskiem aż do samego horyzontu.
— Wierzcie mi lub nie — ciągnął Pat — ale nasze pole widzenia obejmuje zaledwie trzy kilometry, czyli prawie dwie mile, dodam na użytek tych spośród was, którzy jeszcze nie oswoili się z systemem metrycznym. Wiem, że wielu gotowych byłoby przysiąc, że horyzont jest tu odległy o całe lata świetlne, ale gdyby dało się chodzić po tej powierzchni, można by dotrzeć do niego w dwadzieścia minut.
Wrócił na swoje miejsce i ponownie uruchomił silniki.
— Ruszamy dalej — zawołał przez ramię. — Przez następne sześćdziesiąt kilometrów nie napotkamy niczego ciekawego.
Selene wyrwała do przodu. Po raz pierwszy można było odczuć, jaką prędkość potrafi rozwinąć. Pojawił się nawet wyrazisty kilwater. Wirniki wentylatorów zaciekle wgryzały się w kurz, aż po obu burtach pojawiły się szare odkosy. Z daleka Selene wyglądałaby jak pług śnieżny przemierzający zimowy krajobraz pod mroźnym księżycem. Ale te popielate, z wolna opadające pióropusze to nie był śnieg, a przyświecającą im z góry lampą była planeta Ziemia.
Pasażerowie się odprężyli. Jazda była płynna i niemal bezgłośna. Podczas lotu na Księżyc każdy z nich podróżował setki razy szybciej niż teraz, ale w kosmosie prawie nigdy nie czuło się prędkości. Przemykanie po szarej powierzchni było o wiele bardziej ekscytujące. Pat wprowadził Selene w ciasny skręt, tak że sunąc po okręgu, dogoniła własne pyłowe odkosy. Dziwnie wyglądały, wznosząc się i opadając po idealnych krzywych, bez dodatkowego czynnika związanego z oporem powietrza. Na Ziemi takie obłoki dryfowałyby całymi godzinami, może nawet przez kilka dni.
Gdy tylko łódź wróciła na stały kurs i znowu nie było na zewnątrz nic do oglądania poza monotonną pyłową równiną, pasażerowie skupili uwagę na przygotowanych dla nich materiałach. Każdy dostał teczkę ze zdjęciami, mapami, pamiątkami („Niniejszym zaświadcza się, że pan/pani/panna … odbył/ odbyła rejs po morzach księżycowych na pokładzie liniowca pyłowego Selene”) i krótkim tekstem informacyjnym. Zawarto w nim wszystko, co mogli chcieć wiedzieć na temat Morza Pragnienia, a może nawet trochę więcej.
Przeczytali, że większość powierzchni Księżyca jest pokryta cienką warstwą pyłu, zwykle nie grubszą niż kilka milimetrów. Po części pochodził on z kosmosu — szczątki meteorytów, które spadały na pozbawioną atmosferycznej osłony powierzchnię Księżyca od co najmniej pięciu miliardów lat. Po części zaś powstał ze skał księżycowych, które regularnie rozszerzały się i kurczyły na skutek ekstremalnych zmian temperatury powierzchni globu podczas przejść między nocą a dniem. Niemniej niezależnie od pochodzenia pył był tak drobny, że nawet przy słabej grawitacji zachowywał się jak ciecz.
Przez wieki spływał z gór na niziny, tworząc mniejsze, potem coraz większe zbiorniki. Pierwsi odkrywcy spodziewali się tego i zazwyczaj byli nieźle przygotowani. Ale Morze Pragnienia i tak sprawiło im niespodziankę. Nikt nie spodziewał się znaleźć pyłowego jeziora o średnicy ponad stu kilometrów.
W porównaniu z księżycowymi „morzami” było bardzo małe, przez co astronomowie nigdy oficjalnie nie uznali jego nazwy, wskazując, że jest to tylko niewielka część Sinus Roris, Zatoki Rosy. Dlaczego więc, pytali, część zatoki miałaby być całym morzem? Ale nazwa, wymyślona przez copywritera z Księżycowej Komisji Turystycznej, i tak się przyjęła. Brzmiała co najmniej równie dobrze jak podobne morskie nazwy: Morze Chmur, Morze Deszczów, Morze Spokoju. Nie wspominając już o Morzu Nektaru…
Broszura zawierała również trochę danych, które miały uspokoić co bardziej nerwowych podróżników. Zapewniała, że Komisja Turystyczna pamiętała o wszystkim: „Podjęto wszelkie możliwe środki ostrożności dla zagwarantowania bezpieczeństwa pasażerów. Selene dysponuje zapasem powietrza wystarczającym na ponad siedem dni, wszystkie niezbędne systemy pokładowe zostały zdublowane. Automatyczna radiolatarnia podaje waszą pozycję w regularnych odstępach czasu, a gdyby zaś, co jest wyjątkowo mało prawdopodobne, doszło do całkowitej awarii zasilania statku, ślizgacze pyłowe z Roris odholują was do portu, nieznacznie tylko wydłużając czas rejsu. Przede wszystkim nie musicie obawiać się złej pogody. Co więcej, nawet ktoś kiepsko znoszący rejsy nie nabawi się na Księżycu choroby morskiej. Na Morzu Pragnienia nie ma sztormów, zawsze panuje na nim spokój”.
Ostatnie pocieszające zdanie zostało dodane w dobrej wierze, bo któż mógł się spodziewać, że niebawem okaże się nieprawdziwe?
Podczas gdy Selene pędziła cicho przez noc oświetloną blaskiem Ziemi, Księżyc zajmował się własnymi sprawami. Teraz, po eonach sennej martwoty, sporo się na nim działo. W ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat więcej tutaj się wydarzyło niż przez pięć miliardów lat od chwili jego powstania, a to wszystko dopiero nabierało rozpędu.
W pierwszym mieście, jakie człowiek kiedykolwiek wzniósł poza swoim macierzystym światem, główny administrator Olsen przechadzał się po parku. Był bardzo dumny z tej oazy zieleni, podobnie jak dwadzieścia pięć tysięcy mieszkańców Port Clavius. Nie był to oczywiście duży park, chociaż również nie aż tak mały, jak sugerował pewien żałosny komentator telewizyjny, który nazwał go „korytkiem balkonowym z wielkościowymi urojeniami”. I niewątpliwie nigdzie na Ziemi nie dałoby się znaleźć parku ze słonecznikami wyrastającymi na dziesięć metrów.
Wysoko w górze sunęły delikatne chmury pierzaste — a przynajmniej ich pozór. Rzecz jasna był to obraz rzutowany na wewnętrzną stronę kopuły, lecz iluzja była tak doskonała, że budziła niekiedy w administratorze tęsknotę za domem. Chociaż czy naprawdę? Przecież to właśnie był jego dom, poprawił się w myślach.
Czuł jednak, że nie do końca tak jest. Księżyc mógł być prawdziwym domem dla jego dzieci, lecz nie dla niego. Urodził się w Sztokholmie, na Ziemi, i chociaż te więzy słabły z biegiem lat, nigdy nie uległy zerwaniu. Jego dzieci urodziły się w Port Clavius i były prawdziwymi obywatelami Księżyca.
Niecały kilometr dalej, tuż poza główną kopułą, szef Księżycowej Komisji Turystycznej zerknął na najnowsze wyniki firmy i pozwolił sobie na łagodny uśmiech satysfakcji. Ten sezon znowu okazał się lepszy od poprzedniego. Oczywiście na Księżycu nie było żadnych pór roku, ale napływ turystów zwiększał się wyraźnie, gdy na północnej półkuli Ziemi panowała zima.
Jak utrzymać ten wzrost? To zawsze był problem, ponieważ turyści ciągle szukali czegoś nowego i nie można było proponować im wciąż tych samych atrakcji. Owszem, całkiem obcy krajobraz, niska grawitacja, widok Ziemi, tajemnice strony odwrotnej, niebo całkiem inne niż na Ziemi, osady pionierskie (gdzie turyści nie zawsze byli mile widziani). W sumie nieźle, ale czy Księżyc miał do zaoferowania cokolwiek więcej? Wielka szkoda, że nie było tu rodzimych Selenitów z ich osobliwymi zwyczajami i jeszcze osobliwszą budową ciała, których turyści mogliby namiętnie fotografować. Niestety, najznaczniejsza forma życia, jaką kiedykolwiek odkryto na Księżycu, była widoczna jedynie pod mikroskopem i nie była na dodatek bardzo obca, gdyż wywodziła się z mikroorganizmów przybyłych na Srebrny Glob na pokładzie Łuny 2, zaledwie dziesięć lat przed pierwszą ludzką wizytą.
Kierownik Davis przywołał w myślach treść ostatniego telefaksu i zastanowił się, czy było tam coś, co mogłoby mu pomóc. Nadeszła kolejna prośba od jakiejś firmy telewizyjnej, o której nigdy nawet nie słyszał, gotowej zrealizować kolejny dokument o Księżycu, o ile pokryją im przy tym wszystkie koszty. Prośba od razu trafiła do kosza. Gdyby odpowiadał pozytywnie na wszystkie takie przyjazne oferty, szybko musiałby ogłosić bankructwo.
Był też wylewny list od jego odpowiednika w Nowoorleańskiej Komisji Turystycznej, sugerujący wymianę personelu. Nie miał pojęcia, jak może to pomóc jemu czy tamtej ekipie z Nowego Orleanu, ale z drugiej strony nie miało pociągać za sobą żadnych kosztów i jako gest dobrej woli mogło przynieść różne niewymierne korzyści. Najciekawsza była jednak wiadomość od mistrza Australii w narciarstwie wodnym, który pytał, czy ktoś może próbował używać takich nart na Morzu Pragnienia.
Tak, to był dobry pomysł. Aż dziwne, że nikt dotąd tego nie spróbował. Być może ktoś mógłby tak jechać za Selene czy mniejszym ślizgaczem pyłowym. Z pewnością warto byłoby to przetestować. Zawsze zależało mu na wyszukiwaniu nowych form księżycowej rekreacji, a Morze Pragnienia było jednym z jego ulubionych projektów.
Był to też projekt, który za ledwie kilka godzin miał przerodzić się w koszmar.
Źródło: Rebis



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1978, kończy 47 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1992, kończy 33 lat
ur. 1939, kończy 86 lat
ur. 1980, kończy 45 lat

