Przeczytaj początek Wiru - powieści science fiction Petera Wattsa
W tym tygodniu ukaże się reedycja powieści Petera Wattsa pt. Wir. Przeczytajcie początek tej opowieści science fiction.
W tym tygodniu ukaże się reedycja powieści Petera Wattsa pt. Wir. Przeczytajcie początek tej opowieści science fiction.
Opowieści o odbudowie
Ogromne, połyskujące drapacze chmur, otrząsające się niczym mokre psy. Deszcz roztrzaskanego szkła szyb z pięćdziesięciu pięter. Krwawa łaźnia na ulicach. Tysiące ludzi zręcznie rozczłonkowanych w kilka sekund. A potem, gdy trzęsienie ziemi dobiegło końca, grzebanie wśród resztek – poszukiwania elementów układanki z krwi i kości ze zbyt dużą liczbą brakujących fragmentów. Ich liczba rosła wykładniczo wraz z upływem czasu.
Gdzieś pośród gruzów, much i stert pozbawionych oczu ciał, dusza Sou-Hon Perreault przebudziła się i zaczęła krzyczeć.
Nie tak miało być. To w ogóle nie powinno się wydarzyć: katalizatory udaremniały pojawienie się wszelkich zdezaktualizowanych uczuć uniemożliwiających adaptację. Odpowiedzialne za nie związki chemiczne były rozkładane już na etapie prekursorów. Nie można się taplać w oceanie zwłok, choćby i pośrednio, będąc w pełni funkcjonalnym człowiekiem.
Przyglądała się właśnie mapie, gdy ją to uderzyło. Jej ciało przebywało bezpieczne w domu, w Billings, ponad tysiąc kilometrów od zniszczeń. Jej zmysły jednak unosiły się cztery metry nad pozostałościami Granville Street Bridge w Hongcouver, zamknięte w długiej na pół metra owadziej skorupie. Jej umysł natomiast znajdował się w jeszcze innym miejscu – zajmował się liczeniem, dodawaniem części ciał.
Z jakiegoś powodu przeszkadzał jej odór świeżego rozkładu. Perreault skrzywiła się: zwykle nie była taka wrażliwa. Nie mogła sobie na to pozwolić. Aktualna liczba ofiar była niczym w porównaniu ze żniwem, jakie zbierze cholera, jeśli ciała nie zostaną uprzątnięte do końca tygodnia. Obniżyła nieco czułość kanału, choć wzmocniony węch był najlepszą metodą odnajdywania zagrzebanych szczątków biologicznych.
Teraz jednak drażnił ją obraz, lecz nie potrafiła stwierdzić, co konkretnie. Oglądała świat w podczerwieni, w razie gdyby któreś z ciał było jeszcze ciepłe – cholera, może nawet wciąż było tu kilku żywych – ale fałszywa kolorystyka nie działała zbyt dobrze na żołądek. Przeleciała przez całe spektrum, od głębokiej podczerwieni po rentgen, zdecydowawszy się ostatecznie na starą, dobrą, widzialną część promieniowania elektromagnetycznego. Trochę to pomogło, ale równie dobrze mogłaby spoglądać na świat ludzkimi oczami, a to w żaden sposób nie przyspieszyłoby tempa znakowania.
I te pieprzone mewy. Jezu Chryste, nic nie słychać wśród tego wrzasku.
Nienawidziła mew. Nie sposób je było uciszyć. W takich sytuacjach zlatywały się gromadnie i urządzały sobie wyżerkę, która odstraszała nawet rekiny. Przykładowo, po drugiej stronie False Creek ciała ścieliły się tak gęsto, że mewy zrobiły się cholernie wybredne. Wydziobywały jedynie oczy, całą resztę zostawiając robakom. Perreault nie miała okazji oglądać niczego takiego od czasu powodzi w Tonkinie pięć lat temu.
Tonkin. Następstwa tej katastrofy kotłowały się zupełnie bez związku w głębi jej umysłu, rozpraszając uwagę wspomnieniami o tragedii sprzed połowy dekady.
Skup się, przywołała się do porządku.
Teraz z jakiegoś powodu nie mogła przestać myśleć o Sudanie. Tam dopiero była masakra. Naprawdę powinni to przewidzieć; nie da się wybudować tamy na tak wielkiej rzece, nie wkurwiając przy tym nikogo przy jej ujściu. Prawdziwym zaskoczeniem był natomiast fakt, że Egipt czekał aż dziesięć lat ze zbombardowaniem tego cholerstwa. W wyniku eksplozji w dół rzeki natychmiast ruszyła fala błotnistych osadów z dziesięciu lat. Zanim wody opadły, akcja ratunkowa przypominała wydłubywanie rodzynków z mulistej czekolady.
Aha. Jeszcze jeden tułów.
Tyle tylko, że rodzynki miały, rzecz jasna, ręce i nogi. I oczy.
Obok przeleciała mewa. Gałka oczna w jej dziobie błagalnie przyglądała się kobiecie przez chwilę, która wydawała się nie mieć końca.
I wtedy właśnie, po raz pierwszy w życiu, poprzez miliard bramek logicznych, niezliczone kilometry światłowodów i mikrofale odbijające się od orbity geosynchronicznej Sou-Hon Perreault spojrzała wstecz.
Brandon. Wenecja. Key West.
Mój Boże… wszyscy nie żyją.
Galveston. Obidos. Masakra kongijska.
Zamknij się! Skup się! Zamknij się, zamknij się…
Madras, Lepreau i Atyrau, z miejsca na miejsce, z miejsca na miejsce, zmieniają się nazwy i krainy zoogeograficzne, ale liczba ofiar nie chce się zatrzymać nawet na pieprzoną chwilę. Ciągle to samo, ta sama niekończąca się procesja części ciał, zagrzebanych, spalonych albo rozszarpanych…
Wszyscy w strzępach…
Lima, Levanzo i Lagos, a to tylko kilka miejsc na „L”. Jest tego dużo więcej.
Jest za późno, za późno, nic już nie mogę zrobić…
Jej muchobot uruchomił alarm, kiedy tylko kobieta odłączyła się od sieci. Router skierował zapytanie do chipa medycznego w kręgosłupie Perreault, skrzywił się i wysłał wiadomość drugiemu zarejestrowanemu lokatorowi mieszkania kobiety. Mąż znalazł ją w biurze, rozdygotaną i niereagującą na żadne bodźce. Spod jej zestawu wizualizacyjnego wypływały łzy.
Źródło: Vesper
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat