Trend tworzenia aktorskich wersji animacji
Nie da się ukryć, że my, mniej lub bardziej dorośli ludzie, do kin coraz częściej udajemy się na bajki. Jednak przeważnie nie na tradycyjne animacje, a na ich nowoczesne aktorskie wersje, których z roku na rok przybywa.
Nie da się ukryć, że my, mniej lub bardziej dorośli ludzie, do kin coraz częściej udajemy się na bajki. Jednak przeważnie nie na tradycyjne animacje, a na ich nowoczesne aktorskie wersje, których z roku na rok przybywa.
Filmy aktorskie powstałe na podstawie animacji mnożą się ostatnio jak króliki na wiosnę – nie da się zaprzeczyć. Hollywood, czy też raczej Disney, zwietrzył szansę znacznego poprawienia swojej sytuacji finansowej i tym sposobem ciągle oglądamy coraz to nowsze adaptacje jakichś baśni, książek czy komiksów, posiadających swój animowany odpowiednik. Oczywiście nie ma w tym niczego złego, ale nie da się ukryć, że moda na tworzenie takich aktorskich wersji zaczyna przybierać na sile i lekko przytłaczać kinomaniaków. W końcu co rusz widuje się newsa zapowiadającego kolejny film z którąś z disnejowskich księżniczek. Skutkiem jest często uśmieszek i zignorowanie takich informacji, żeby następnie rok czy dwa lata później udać się i tak do kina, aby ocenić, czy animacja była lepsza. Jak nie trudno się domyślić, wielu stwierdzi, że owszem, była lepsza.
Trend tworzenia aktorskich wersji animacji oczywiście nie wziął się znikąd – gdzieś, któregoś dnia, najpewniej w Stanach Zjednoczonych ktoś uznał, że czas wymyślić coś nowego, jakąś modę, która wyda obfity plon i zapewni w przyszłości przynajmniej kilka lat solidnych dochodów. W końcu shreko-podobne animacje, w których co druga linijka tekstu to ukryty żart dla dorosłych, przejedzą się nawet tym dorosłym. Klasyczne baśnie braci Grimm czy Andersena zostały w większości już dawno zaanimowane. Nie wszystkie, bo najwyraźniej później nie stanowiły już atrakcyjnego produktu dla współczesnego widza. Tym samym doczekaliśmy się aktorskich adaptacji filmów animowanych w ilości hurtowej, mających jednak pewną ważną cechę – ludzie lubią w końcu to, co już znają. Choć to w gruncie rzeczy absurdalna reguła, najczęściej jednak sprawdza się w życiu aż za często. W końcu... "mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem" – jak powiedział inżynier Mamoń w filmie Rejs. Aktorska adaptacja animacji jest właśnie czymś nam bliskim, znajomym, zawierającym często zupełnie te same piosenki, ba! – przecież znamy zakończenie takiej historii! Ale i tak wygrywa ciekawość – jak też wypadną aktorzy wcielający się w bohaterów tak dobrze znanych widzom? Będą do nich podobni czy wręcz przeciwnie, gwiazdy filmowe nie będą mieć wiele wspólnego z animowanym Kopciuszkiem czy Bellą? No i pytanie, jak też odbiera się taki film – czy wzruszy, rozbawi tak samo jak animacja? W końcu żywi ludzie na pewno są nam bliżsi niż ich rysunkowi czy komputerowi odpowiednicy. Odpowiedź na powyższe pytania jest jedna – wszystko po prostu zależy od danego filmu.
Niewątpliwie mistrzem masowej produkcji aktorskich wersji filmów animowanych jest Disney. Trzeba jednak rozgraniczyć takie produkcje na te, będące czystej wody aktorskim odpowiednikiem animacji (przeważnie baśnie), gdzie nawet kostiumy aktorów odpowiadają ich animowanym odpowiednikom, oraz na filmy, których historie najczęściej oparte są na powieściach czy komiksach, a powstały i animacje na ich podstawie, i wersje aktorskie. Mieszanką obu powyższych kategorii jest z pewnością Alice in Wonderland (2010) Tima Burtona. Na upartego można by stwierdzić, że ta produkcja powstała na podstawie powieści Lewisa Carrolla, ale wygląd bohaterów czy stylistyka całości jawnie nawiązuje do klasycznej animacji Disneya z 1951 roku – choć oczywiście nie uniknięto kilku przeróbek, jak "podrasowana" postać Kapelusznika, w którego wcielił się Johnny Depp. Ważne jest jednak, że Alicja (Mia Wasikowska) ma na sobie niebieską sukienkę, a Kot z Cheshire (Stephen Fry) jest posiadaczem zniewalającego uśmiechu. Druga część, Alice Through the Looking Glass, jest już niestety wymuszoną kontynuacją, której reżyserii nie podjął się Burton.
Typowym przedstawicielem "uczłowieczonej" animacji jest Cinderella (2015) Kennetha Branagha. Warto przypomnieć, że oryginalna animacja Disneya, podobnie jak w przypadku Alice in Wonderland, także jest dość leciwa, delikatnie rzecz ujmując – powstała w 1950 roku. Tu także przede wszystkim postawiono na kilka charakterystycznych nawiązań do oryginału – Kopciuszek to blondynka (w tym wypadku o wyglądzie Lily James), a suknia balowa, która tak oczarowała wszystkich z księciem włącznie jest niebieska. Strój księcia (Richard Madden) także wykazuje spore podobieństwo do swojego animowanego pierwowzoru. Jednak zdecydowanie twórcy zaszaleli, jeżeli chodzi o pozostałych bohaterów – Wróżka chrzestna (Helena Bonham Carter) nie ma wiele wspólnego ze staruszką z klasycznej disnejowskiej animacji. Oczywiście ekranizacji baśni o Kopciuszku było mnóstwo, ale ta ostatnia zdecydowanie wpisuje się w trend wysokobudżetowych adaptacji filmów animowanych ostatnich lat. Z kolei Maleficent (2014) to lekkie odejście od schematycznego ekranizowania animacji – w końcu tutaj wydarzenia znane ze Sleeping Beauty (1959) oglądamy z perspektywy Diaboliny. Widz ma okazję poznać motywacje kierujące tą złą czarownicą (a także jej przeszłość), więc prosta bajka o Aurorze zostaje poszerzona o zupełnie nowe wydarzenia. Taka ekranizacji animacji jest zdecydowanie ciekawsza, ponieważ z jednej strony nie idziemy do kina w ciemno, a z drugiej, całość tchnie nowością. The Jungle Book (2016) to z kolei najświeższy przykład przeniesienia na ekran animacji dosłownie i bez większych zmian. Nawet Mowgli (Neel Sethi) pływa na niedźwiedzim brzuchu Baloo (Bill Murray) niczym w oryginale z 1967 roku.
Warto cofnąć się o 21 lat i wspomnieć jeden z ulubionych filmów fanów Disneya, a kto wie, czy nie przewyższającym popularnością animację, na podstawie której powstał. Film 101 Dalmatians (1996) to produkcja kojarząca się wielu z dzieciństwem, nieważne, czy z tym mniej lub bardziej młodocianym. Animacja także ma już swoje lata – powstała w 1961 roku. Aktorska wersja charakteryzuje się jednak świetną obsadą (Glenn Close w roli Cruelli De Mon, Jeff Daniels jako Roger czy Hugh Laurie grający Jaspera) i z pewnością stała się jedną z przyczyn późniejszego zalewu widzów aktorskimi adaptacjami bajek. Nie trzeba było czekać długo na kontynuację hitu (rok 2000), ale nie dorównywał już niestety swojemu poprzednikowi. Film 101 Dalmatians nie jest wybitny, ale to jedna z tych produkcji, która zawsze wywołuje miłe wspomnienia i do której z chęcią się wraca.
Filmów, będących ekranizacjami animacji (zwłaszcza tych disnejowskich), jest mnóstwo, ale lwia część z nich jak już wspomniałam, opiera się nie tylko o film animowany, ale przede wszystkim o pierwowzór będący najczęściej powieścią czy baśnią. The Hunchback of Notre Dame (1996), Pocahontas (1995) czy Peter Pan (1953) to tylko kilka przykładów. Historie te doczekały się ogromnej liczby ekranizacji, ale wciąż czekamy na wersje będące dokładna kopią animacji Disneya. Hook z 1991 roku jest jednak może małym wyjątkiem, ponieważ odrobinkę nawiązuje do filmu animowanego – choć powieść J.M. Barriego zostaje tutaj mocno zmodyfikowana, wygląd głównego przeciwnika Piotrusia Pana, czyli Kapitana Haka (Dustin Hoffman) ewidentnie przypomina tego animowanego. Dla porównania Pan (2015) jest już zupełnie luźną wariacją, gdzie nawet Indianka, Tygrysia Lilia (Rooney Mara), jest biała.
Film Beauty and the Beast oparty na animacji z 1992 roku od piątku w polskich kinach.
- 1 (current)
- 2
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat