Arab Blues – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 14 sierpnia 2020Młoda kobieta otwiera gabinet psychoanalityczny w miejscu, którego społeczność ukierunkowana jest raczej na tłumienie swoich problemów, niż podjęcie próby ich zrozumienia i rozwiązania. Sprawdzamy, jak uporał się z tą opowieścią Arab Blues.
Młoda kobieta otwiera gabinet psychoanalityczny w miejscu, którego społeczność ukierunkowana jest raczej na tłumienie swoich problemów, niż podjęcie próby ich zrozumienia i rozwiązania. Sprawdzamy, jak uporał się z tą opowieścią Arab Blues.
– Mamy Boga i wiarę, nie potrzebujemy tych bzdur – tymi słowami jeden z bohaterów Arab Blues kwituje pomysł Selmy na rozpoczęcie działalności psychoanalitycznej w Tunisie. Selma (znana m.in. z Patersona znakomita Golshifteh Farahani) po kilku dekadach powraca do Tunezji z Paryża, by otworzyć swój gabinet, wierząc, że ta nisza tylko czeka na specjalistów śpieszących zagubionym tunetańczykom na ratunek. By jednak przedrzeć się do tej niszy, trzeba, rzecz jasna, przebić się przez grubą ścianę zbudowaną z biurokracji, prawnych absurdów, kulturowych różnic i oporów patriarchalnego społeczeństwa.
Gdy ściana okazuje się zbyt gruba, uparta Selma postanawia prowadzić swój gabinet na lewo, ewidentnie nie pojmując, że ten Tunis nie jest już tym, który opuściła przed laty. Następstwa Arabskiej Wiosny Ludów są widoczne gołym okiem – zarówno w (jeszcze poważnie kulejących) procedurach, jak i nieudolnie próbujących odnaleźć się w porewolucyjnej rzeczywistości bohaterach. Pod drzwiami Selmy wkrótce rośnie pokaźna kolejka, a bohaterka zmuszona jest cierpliwie wyjaśniać klientom i władzom, że spotkania muszą rozpoczynać się punktualnie, opłacane są w całości, kozetka nie jest tożsama z prostytucją, a używanie słowa "seks" w obecności kobiet i osób starszych bywa konieczne w komunikacji. Nieufność wobec świeckiego podejścia do zagadnień natury psychicznej okazuje się problematyczna, ale nie na tyle, by zniechęcić Selmę, mierzącą się też przecież z egzystencjalną izolacją. Dużo tu nienaiwnego optymizmu, podbudowanego poszukiwaniami deficytowej przecież empatii. Działa.
Uspokoję tych, których zniechęci myśl o silnym politycznym podtekście: Arab Blues rozgrywa się w porewolucyjnej rzeczywistości, która siłą rzeczy stanowi istotny kontekst dla fabuły, na pierwszym planie są jednak ludzie: dysfunkcje, zagubienie, niezrozumienie. Bohaterowie i ich osobiste bolączki są nam bliskie, znajome, choć nieraz niedopowiedziane i nierozwiązane. Ma to sens: niełatwo jest je przecież zgłębić i pojąć.
Wyważony i niejednoznaczny nieraz humor jest wielką siłą filmu. Nie ma tu miejsca na standardowe, flagowe żarty z klasycznych komedii o starciu kultur. Żadnej się tu zresztą nie wywyższa; obie strony muszą nauczyć się patrzeć szerzej, obie strony muszą zrozumieć się wzajemnie. Istota zrozumienia i dialogu stanowią serce Arab Blues. Usiądźmy i porozmawiajmy, zdaje się mówić Manele Labidi, reżyserka filmu, przypominając nienachalnie, że umiejętność skutecznej komunikacji nie jest niczym łatwym i zanim ją opanujemy, może minąć trochę czasu. I w porządku – najważniejsze, by wciąż i wciąż ponawiać próby.
Poznaj recenzenta
Michał JareckiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1969, kończy 55 lat