Gra o tron: sezon 6, odcinek 10 (finał sezonu)
Szósty sezon serialu Gra o tron kończy się niezłym odcinkiem, który miał kilka mocnych momentów. Nie obyło się bez zaskoczeń, ale nic szczególnie nie wgniotło w fotel.
Szósty sezon serialu Gra o tron kończy się niezłym odcinkiem, który miał kilka mocnych momentów. Nie obyło się bez zaskoczeń, ale nic szczególnie nie wgniotło w fotel.
Było pewne, że w finale szóstego sezonu zakończy się wątek fanatyków religijnych panoszących się w Królewskiej Przystani. Forma rozwiązania tej historii jest jednak zaskoczeniem, bo nie przypuszczałem, że twórcy posuną się do takiego odważnego i zarazem prostego rozwiązania sprawy. Spodziewałem się, że Cersei bardziej pobrudzi sobie ręce. Nie można odmówić początkowym scenom klimatu, gdy małe ptaszki okazują się bezwzględnymi mordercami. Z jednej strony jest w tym satysfakcja, gdy widać minę Wielkiego Wróbla zdającego sobie sprawę z tego, że Cersei go pokonała, z drugiej jednak szkoda w tym wszystkim Margaery, która z bardziej znaczących postaci dostała prawdopodobnie najbardziej bezsensowną śmierć. Szkoda, że wszystko w Królewskiej Przystani było przeciągane przez ten sezon do tej jednej kulminacji. Zastanawia mnie, czy Cersei spodziewała się samobójstwa syna. Sceny koronacji sugerują, że wszystko poszło zgodnie z jej planem. Plusem tego jest tak naprawdę powrót starej dobrej Cersei, która będzie bezwzględnym przeciwnikiem dla każdego w kolejnych sezonach. Kluczem w tym wątku jest usatysfakcjonowanie widzów poprzez zemstę Cersei, dlatego wątek kobiety poniżającej Cersei podczas jej pokuty też dobrze tutaj działa. Gdy w serialu takie antypatyczne postacie dostają za swoje, trudno narzekać. Jednocześnie można stwierdzić, że Cersei popełnia błąd. Zabijając wszystkich w Sepcie, traci sojuszników i praktycznie Lannisterowie zostali sami bez kogoś tak wpływowego jak Tyrellowie.
Czytaj także: Kim naprawdę jest Jon Snow?
Udało się twórcom przygotować też satysfakcjonującą niespodziankę w wątku Freyów. Raczej każdy czekał na zemstę za Krwawe Gody i trzeba przyznać, że wprowadzenie tego w tak nieoczekiwanej formie odnosi skutek. Samo zaskoczenie jest głównie związane z bardzo szybkim przyjazdem Aryi do Westeros i momentalnym przygotowaniu zemsty. Satysfakcja jest wielka, gdy Arya zaczyna w końcu odznaczać pierwsze nazwiska na swojej liście. Dobrze, że cały ten czas w Bravos nie poszedł na marne i te umiejętności są przez bohaterkę wykorzystywane. Tylko jednocześnie twórcy sugerują, że ona będzie mścić się w pojedynkę. Bardziej spodziewałem się powrotu do Winterfell i przygotowania czegoś z rodzeństwem. Jednocześnie, biorąc pod uwagę szkolenie Aryi, zaprezentowany scenariusz wydaje się rozsądny.
Najważniejszy dla przyszłości serialu okazuje się wątek Brana, dzięki któremu możemy obejrzeć dokończenie wizji z młodym Nedem Starkiem. Wszystko wyraźnie potwierdza popularną fanowską teorię, że Jon Snow jest synem Lyanny Stark i Rhaegara Targaryena, czyli jest także spokrewniony z Daenerys. Przedstawiono to rozsądnie, by widz mógł zrozumieć i zaakceptować decyzję Neda i jego siostry o tym, dlaczego uznano Jona za bękarta. Nie wiemy jednak, czy Lyanna i Rhaegar byli razem, czy kobieta została przez niego porwana. Wizja w tym aspekcie daje same ogólniki. To jednak proponuje perspektywę na przyszłość przy ewentualnym sojuszu Jona z Daenerys przeciwko Nocnemu Królowi. Ten scenariusz wydaje się coraz bardziej prawdopodobny.
W Winterfell uspokoiło się, ale zarazem twórcy troszkę rozczarowują. Świetnie, że Littlefinger otwarcie powiedział Sansie o swoich pragnieniach, bo prawdopodobnie pierwszy raz w tym serialu widzimy go, gdy mówi najszczerszą prawdę. Na razie Sansa nie jest przekonana do tego scenariusza i ciekawi mnie, jak to się rozwinie, bo z uwagi na wątek nowego króla północy Littlefinger siłą rzeczy staje się wrogiem. Ogłoszenie Jona Snowa nowym królem północy jest sztampowe do bólu, ale raczej konieczne. Wszystko rozegrano przewidywalnie. Nawet reakcja lady Mormont wydaje się oczywista, ponieważ już wcześniej sugerowano jej niezłomny charakter.
U Daenerys najlepsza jest tak naprawdę jej rozmowa z Tyrionem. Ciekawa wymiana zdań pokazuje nie tylko, jak ta relacja się ukształtowała, ale zarazem wskazuje wyraźną przemianę Tyriona, który po raz pierwszy ma kogoś, w kogo wierzy. Porzucenie Daario przez Daenerys wydaje się rozsądnym krokiem, który musiał zostać podjęty, aczkolwiek nie jestem przekonany, że musieliśmy to oglądać. O czymś tak mało ważnym można było wspomnieć w kilku zdaniach, zamiast niepotrzebnie zapychać czas ekranowy. Ten wątek pokazuje też trzy kluczowe rzeczy. Po pierwsze - Varys ma magiczne moce teleportacji, bo w chwilę przeniósł się z Dorne do Meereen, by być na statkach razem z Daenerys. Wiem, że twórcy nigdy nie mówią, ile czasu mija w tym świecie pomiędzy poszczególnymi wątkami, ale jednak takie zbyt szybkie przemieszczanie się postaci ze sceny na scenę może razić. Jego wyprawa do Dorne to też zaskoczenie, bo nieoczekiwanie już na wstępie Daenerys zyskuje mocnych sojuszników. Drugim istotnym elementem jest sama końcowa scena, która poniekąd była też mocno przewidywalna. Myślę, że każdy w spekulacjach brał pod uwagę taki scenariusz, czyli scenę wypłynięcia Daenerys do Westeros. Ładnie, klimatyczna i ze smokami. No i najważniejsze rzecz - ten cliffhanger jest obietnicą naprawdę wielkich emocji i ciekawszej historii w siódmym sezonie. Dopłynięcie Daenerys do Westeros powinno bardzo rozruszać wydarzenia, które tam mają miejsce.
Czytaj także: Za kogo będziesz walczyć w Grze o tron? Sprawdź w quizie
Pomimo kilku naprawdę soczystych niespodzianek finał był odcinkiem paru mocnych scen. To one nakreślały jego kształt, dając satysfakcję, budując emocje i klimat. I na tym też polega problem, bo na 69 minut odcinka mamy kilka mocnych momentów, które wznoszą jego poziom, a poza tym niewiele scen wzbudza należyte emocje. Po cóż przedłużano czas finału, skoro wyraźnie nie wykorzystano tego do pokazanie czegoś więcej? Mam wrażenie, że zabrakło czegoś naprawdę soczystego, stawiającego kropkę nad i. To jest tak naprawdę wina samych twórców, którzy w poprzednich sezonach tak bardzo przyzwyczaili do szokujących wydarzeń (pomimo dużych niespodzianek brak tutaj szokujących scen) i śmierci ważnych postaci, że każdy inny scenariusz pozostawia niedosyt. Być może po świetnym, ale niepozbawionym mnóstwa wad dziewiątym odcinku oczekiwania zostały wzniesione zbyt wysoko? Niezłe zakończenie, ale po Game of Thrones można (a nawet trzeba) oczekiwać więcej.
Źródło: zdjęcie główne: HBO
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat