Władcy Wszechświata: Objawienie: sezon 1, część 2 - recenzja
Władcy Wszechświata: Objawienie powraca z 2. częścią pierwszego sezonu, pokazując, jaki był od początku plan na tę historię, która sztucznie została podzielona przez Netflixa.
Władcy Wszechświata: Objawienie powraca z 2. częścią pierwszego sezonu, pokazując, jaki był od początku plan na tę historię, która sztucznie została podzielona przez Netflixa.
Władcy wszechświata: Objawienie po dobrej pierwszej części pokazują, że ta wizja była spójna, ciekawa i świadoma mankamentów pierwowzoru z lat 80. Prawdą jest, że postać He-Mana jako protagonisty jest... ekstremalnie nudna. Obecność tego bohatera w finałowych odcinkach udowadnia, że jest on bardziej przegięty niż Superman i zasadniczo nie ma żadnej słabości. W serialu jego obecność zadziałała, bo była zminimalizowana i w kluczowym momencie się sprawdziła. Historia nie wybrzmiałaby tak, gdyby He-Man był cały czas w pełni swoich mocy i bez problemu i większego wysiłku pokonałby każdą przeciwność losu. Dlatego decyzja Kevina Smitha o zmianie akcentów na Teelę i innych bohaterów okazuje się pomysłem trafionym i dobrze działającym na ekranie. Dzięki temu cały sezon ma więcej fabularnego sensu niż oryginał, który był jedynie gloryfikowaną reklamą zabawek. Różowe okulary nostalgii nie zmienią problemów, które tamta kreskówka fabularnie wygenerowała, a które współcześnie dałyby coś, czego nie da się oglądać.
2. część pokazuje też, jak głupi był Szkieletor. Pomimo sympatii do złoczyńców, jego charyzmy i kapitalnego głosu Marka Hamilla - muszę przyznać, że była to postać w stylu Księciunia z Gumisiów. Działa obsesyjnie, podejmowała szereg złych decyzji i nie miała za grosz ambicji. Kevin Smith doskonale i świadomie obnaża problemy tej postaci, dając pole do popisu innym bohaterom - tym do tej pory drugoplanowym. Ale trzeba przyznać, że Szkieletor to zaleta produkcji. W wersji Boga sprawdza się wyśmienicie. W kluczowych momentach pozbawiono go jednak wyobraźni i intelektu. To pusty siepacz zła, który jest zły, bo tak, więc gdy osiąga potęgę, o którą walczył latami, nie ma za grosz pomysłu, co z nią zrobić. Scenariuszowo świetnie rozłożono jego problemy i swoistą toksyczność w relacji z podwładnymi.
Wyraźnie widać w tej części, że mamy do czynienia z bohaterem zbiorowym, bo wiele postaci odgrywa tutaj ważną rolę - ojciec Teeli, Czarodziejka (notabene dobrze wypadła jako matka Teeli; ma to serce po właściwej stronie) czy... Orko, który na chwilę powrócił, by pokazać, jaki potencjał drzemał w tej postaci. Szkoda, że był fajtłapowatym, komediowym elementem jak w oryginale. Na uwagę zasługuje także He-Man czy ze strony złych Beast-Man. Są tu role istotne i istotniejsze, świetnie udaje się je poprowadzić w fabule.
W tym wszystkim dobrze wypada kwestia złej Lyn. Te różne traumy z jej przeszłości mówią wiele ważnych rzeczy o jej osobowości. W odróżnieniu od Szkieletora to postać z motywacjami i celem, co podbija stawkę wydarzeń. Osiągnięto tutaj coś, czego przy Szkieletorze nigdy się nie udało. Oczywiście głos Leny Headey świetnie podkreśla charyzmę tego czarnego charakteru, więc pod tym kątem wszystko gra. Jednak w finale, gdy dochodzi do ostatecznego starcia z nową Czarodziejką, którą stała się Teela, czuć, że czegoś zabrakło. Pomysł na emocjonujące starcie wyczerpał się dość szybko, a fabularnie za bardzo poszło to w rejony banału. A szkoda, bo ewolucja obu kobiet w tym serialu animowanym miała znaczenie. Finalnie zabrakło pazura.
Ten sezon lepiej wypada pod kątem akcji, bo jest jej więcej i ma ona epicki charakter. Począwszy od starcia Szkieletora-boga z He-Manem w trybie bezmyślnego barbarzyńcy, skończywszy na pełnej rozmachu bitwie armii Eternii z wojskami Lyn. Jest emocjonująco, czasem zaskakująco (Orko!) i interesująco (Szkieletor i He-Man współpracują). Jasne, jest to proste, czasem zbyt banalne, ale w tym wszystkim jest sens. Jako rozrywka sprawdza się dobrze. W tym jednak uwydatnia się problem postaci He-Man i Szkieletora, którzy znów zaczynają walczyć pomiędzy sobą. Ich konflikt tak naprawdę był naciągany w oryginale i fabularnie niewiele można było z niego wyciągnąć.
Władcy Wszechświata: Objawienie w 2. części daje oczekiwaną rozrywkę. To nigdy nie miał być serial o He-Manie (nie ma go w tytule - jak w oryginale), ale o grupie bohaterów i złoczyńców Eterni w boju o wszystko. Jeśli komuś nie podobała się pierwsza część, na drugą też będzie narzekać. Kevin Smith jednak stworzył spójną i mającą dużo dobrych pomysłów historię, która jest godna dziedzictwa oryginału, a pod kątem rozrywkowym wydaje się nawet go przebijać. W końcu pokolenie dorosło i ten serial głównie oglądają ludzie 30+, więc zmiany były konieczne, by do nich trafić. Odtwarzanie oryginału nie miałoby żadnego sensu.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat