Adolf Hitler jako pisarz SF? Przeczytaj fragment powieści Żelazny sen
Dziś premierę ma powieść science fiction Normana Spinrada pt. Żelazny sen. Mamy dla was początek tego utworu.
Dziś premierę ma powieść science fiction Normana Spinrada pt. Żelazny sen. Mamy dla was początek tego utworu.
Ze zrozumiałych względów nie miał jednak najmniejszych szans na uniknięcie widoku parszywych mutantów, którzy tłoczyli się na każdym rogu i w każdym zaułku, a pula genetyczna mieszkańców Pormi była równie plugawa jak ta, z którą stykał się w stolicy Borgravii. Tutaj, podobnie jak w Gormondzie, na ulicach było widać wszystkie odcienie skóry. Błękitki, jaszczuro ludy, arlekini i krwistolicy stanowili tylko część mutantów; oni próbowali chociaż zachowywać pozory czystości rasowej. Problem w tym, że w otaczającym go tłumie przeważali mieszańcy — łuski mijanych jaszczuroludów miały odcień błękitu albo purpury zamiast obowiązkowej zieleni, błękitki krzyżowały się z arlekinami, a pokryte brodawkami gęby ropuszan mogły mieć nawet czerwonawy odcień. Do jeszcze poważniejszych mutacji nie dochodziło tylko dlatego, że dwie takie genetyczne porażki nie miały najmniejszych szans na zmajstrowanie żywego potomstwa.
W Pormi wielu sklepikarzy było takiego czy innego rodzaju karłami — garbusami, pokrytymi czarną, kręconą sierścią, z lekko szpiczastymi głowami, często posiadającymi wtórne mutacje skóry — niezdolnymi do wykonywania cięższych prac. W tak małych miejscowościach bardziej zaawansowanych i tajemniczych mutantów spotykało się znacznie rzadziej niż w stolicy Borgravii.
Nic więc dziwnego, że rozpychający się łokciami Feric skupił w pewnym momencie uwagę na trójce jajogłowych. Ich nagie chitynowe czaszki połyskiwały czerwonawo w blasku palącego słońca, przez co zagapił się i wpadł na papugębego. Poczuwszy dotyk Jaggara, stwór obrócił się raptownie i zaklekotał z oburzenia wielkim kościanym dziobem, ale zaraz ucichł i spokorniał, gdyż zrozumiał, przed kim stoi.
Szybko spuścił swe kaprawe ślepia, przestał kłapać obscenicznie zmutowanymi zębiskami i wymamrotał proste słowa przeprosin.
— Wybacz, prawy człeku.
Feric zignorował stwora, co oczywiste; nie zwolniwszy kroku, szedł dalej, patrząc prosto przed siebie.
Chwilę później poczuł znajome drżenie, oczywiście nie na ciele, tylko w umyśle. To sprawiło, że przystanął, pomny zdobytego dawno doświadczenia, że takie psychiczne wibracje oznaczają niechybnie obecność Dominatora. Czujne spojrzenie zwrócone na rząd ruder po prawej ujawniło już wkrótce, że ma go blisko siebie, bo roztaczany przez mutanta wzorzec dominacji nie należał do najsubtelniejszych.
Na ulicy opodal rozstawiono w równym rzędzie pięć straganów, a zarządzało nimi trzech karłów, do tego pół błękitek, pół ropuszanin i jaszczurolud. Każda z tych zmutowanych kreatur miała wyjątkowo tępy wyraz pyska i pusty wzrok, widome znaki długotrwałego przebywania w sidłach dominacji. Na ladach przed nimi leżały mięso, owoce i warzywa, wszystkie po równo odrażające. Większość była tak zepsuta, że nie nadawała się na sprzedaż nawet według standardów panujących w Borgravii. Mimo to wokół stoisk kłębili się mutanci i mieszańcy kupujący te zgniłe dobra za bardzo wygórowaną cenę, i to bez wahania.
Tylko obecność Dominatora w pobliżu mogła tłumaczyć tego rodzaju zachowanie. W Gormondzie podobnych monstrów było bez liku, jako że w wielkich miastach roiło się od potencjalnych ofiar, ale fakt, że jeden z Domów zapuścił się do takiej dziury, uświadomił Fericowi, iż Borgravia ulega wpływom Zindu w znacznie większym stopniu, niż do tej pory przypuszczał.
Zapragnął zatrzymać się, odszukać tę odrażającą bestię i skręcić jej kark, ale po krótkim zastanowieniu doszedł do wniosku, że uwalnianie z wzorca dominacji kilku parszywych mutantów nie jest warte opóźniania długo wyczekiwanego momentu opuszczenia kloaki, jaką była Borgravia. Mając to na względzie, ruszył dalej.
Niedługo później ulica przeistoczyła się w drogę wiodącą przez nienaturalnie wyglądający zagajnik; jej pobocza porastały karłowate sosny o purpurowych igłach i poznaczonych liszajami, poskręcanych pniach. Choć trudno byłoby nazwać ten widok pięknym, to i tak stanowił on miłą odmianę po pobycie w hałaśliwym tyglu splugawionego miasteczka. Po jakimś czasie droga odbiła lekko na północ i na kolejnym odcinku biegła równolegle do południowego brzegu Ulm.
W tym miejscu Feric przystanął, by spojrzeć na północ, za szerokie, spokojne wody rzeki, która wyznaczała na tym odcinku granicę pomiędzy jątrzącym się wrzodem, jakim była Borgravia, a Wielką Republiką Heldonu. Za korytem Ulm widział wspaniałe, genetycznie czyste dęby Szmaragdowego Lasu, zda się maszerujące gęstymi szeregami ku północnemu brzegowi rzeki. W jego oczach te nieskazitelne genetycznie drzewa, wyrastające z żyznej, nieskażonej czarnej ziemi Heldonu, uosabiały najważniejsze idee Wielkiej Republiki będącej absolutnym przeciwieństwem wszystkich skundlonych i zdegenerowanych krain. Tak jak Szmaragdowy Las był siedliskiem genetycznie czystych drzew, tak Heldon był domem genetycznie czystych ludzi, trwających na tamtym brzegu niby mocna palisada dająca nieustannie odpór zmutowanym okropieństwom genetycznego śmietnika otaczającego ze wszystkich stron Wielką Republikę.
Maszerując dalej tą drogą, Feric dostrzegł most przerzucony nad Ulm. Ujrzał eleganckie łuki z ciosanego kamienia i naoliwionej stali nierdzewnej, widome dowody nadrzędnej helderskiej technologii. Przyspieszył kroku i już wkrótce odnotował z niekłamanym zachwytem, że Heldon zmusił parszywych Borgravian do zaakceptowania upokarzającego faktu, którym było wybudowanie fortecy celnej na należącym do nich brzegu. Czarnoczerwonobiała budowla stała okrakiem nad przyczółkiem mostu, kłując w oczy herbowymi barwami, i choć nie powiewały nad nią sztandary, to i tak zdawała się głosić z dumą, że żaden podczłowiek nie otrzyma zezwolenia na skalanie choćby piędzi ziemi za rzeką. Dopóki Heldon zachowuje genetyczną czystość i rygorystycznie przestrzega praw rasowych, dopóty istnieje nadzieja, że Ziemia stanie się na powrót własnością prawdziwych ludzi.
Kilka różnych dróg zbiegało się u wejścia do fortecy, ale, co Jaggarowi wydawało się wielce dziwne, przed jej portalem stały długie kolejki żałosnych mieszańców i mutantów pilnowanych przez dwóch tylko oficerów służb celnych uzbrojonych wyłącznie w standardowe stalowe buławy. Czegóż mogły tutaj szukać te kreatury, skoro nie miały najmniejszych szans na przejście obowiązkowych badań, gdyby nawet kazano je przeprowadzić jakiemuś ślepemu kretynowi? A tu proszę: zwyczajny jaszczuro lud stał za stworzeniem, które miało po dodatkowym stawie w każdej kończynie. Za nimi czekali błękitki i garbate karły, jakiś jajogłowy i mieszańcy wszelkich rodzajów, krótko mówiąc, typowy przekrój borgraviańskiego społeczeństwa. Co opętało tych biednych głupców, że uwierzyli, iż otrzymają pozwolenie na przejście mostu? Feric zastanawiał się nad tym, zająwszy miejsce w kolejce za skromnie odzianym Borgravianinem, który przynajmniej na pierwszy rzut oka nie miał żadnych widocznych wad genetycznych.
On sam gotów był poddać się szczegółowym badaniom genetycznym, które poprzedzą wydanie certyfikatu czystości rasowej, jedynego dokumentu uprawniającego do wstępu na teren Wielkiej Republiki. Wielce sobie cenił to prawo i z całego serca popierał jego jak najściślejsze przestrzeganie. Choć jego pochodzenie nie budziło najmniejszych wątpliwości, postanowił, że dowiedzie swojej czystości, i przeprowadził podobne badania już jakiś czas temu, chociaż wiązało się to ze sporymi niedogodnościami i co tu dużo mówić, niemałymi kosztami — w każdym razie zrobił wszystko, co dało się zrobić w krainie zamieszkanej głównie przez mutantów i mieszańców, w której nawet specjaliści wykonujący testy posiadali liczne skazy genetyczne. Gdyby oboje rodzice Ferica nie mieli certyfikatów, gdyby jego pochodzenie nie zostało potwierdzone na wiele pokoleń wstecz, gdyby nie został poczęty na terytorium Heldonu — bo przyszedł na świat w Borgravii, gdzie jego ojca wygnano za popełnienie rzekomych zbrodni wojennych — nie pomyślałby nawet o wyjeździe do duchowej i rasowej ojczyzny, której nigdy wcześniej nie widział. I choć każdy Borgravianin rozpoznawał w nim natychmiast prawdziwego człowieka, co udowodniły także badania genetyków z kraju mieszańców, to Jaggar cieszył się na myśl, że lada moment ostatecznie potwierdzi swą czystość rasową w jedyny sensowny sposób: stając się obywatelem Wielkiej Republiki Heldonu, ostatniego bastionu prawdziwych genetycznie ludzi.
Na co jednak liczyli skundleni mieszańcy stojący w kolejce do helderskiej fortecy celnej? Weźmy czekającego przed nim Borgravianina. Choć z pozoru wydawał się genetycznie czysty, to wydzielany przez jego skórę kwaśny chemiczny odór zdradzał prawdziwą naturę; czyż nie był to wystarczający dowód, że jego genom został dogłębnie skażony? Analityk Wielkiej Republiki natychmiast to zauważy, nawet bez konieczności sięgania po specjalistyczne przyrządy.
Traktat karmacki zmusił Heldon do otwarcia granic, ale tylko dla ludzi posiadających odpowiednie certyfikaty. Może odpowiedź na dręczące Ferica pytanie kryła się w żałosnym pragnieniu dostąpienia zaszczytu zaliczenia w poczet prawdziwych ludzi, które żywił każdy, nawet najbardziej zdegenerowany mieszaniec; pragnieniu tak silnym, że przeważało czasem nad zdrowym rozsądkiem i prawdą dającą się dostrzec w pierwszym lepszym zwierciadle.
Tak czy owak, kolejka posuwała się szybko, a kolejni mutanci co chwilę znikali w bramie fortecy celnej. Ani chybi proces sprawdzania i odrzucania większości Borgravian przebiegał nadzwyczaj sprawnie. Po paru ledwie minutach Jaggar minął strażników pilnujących portalu i po raz pierwszy w życiu posta wił stopę w miejscu, które mógł bez kozery nazwać ojczyzną.
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat