Gwiezdne Wojny: Załoga rozbitków: sezon 1, odcinek 4 - recenzja spoilerowa
Data premiery w Polsce: 18 grudnia 2024Nadeszła pora na typowy zapychacz fabularny. Czy mimo tego dostaliśmy coś ciekawego i kreatywnego? Sprawdzam.
Nadeszła pora na typowy zapychacz fabularny. Czy mimo tego dostaliśmy coś ciekawego i kreatywnego? Sprawdzam.
Mimo niemrawego początku pozbawionego ciekawych postaci i poczucia przygody, 3. epizod Załogi rozbitków dał nam wszystko to, czego zabrakło w poprzednikach. Niestety kolejna odsłona znowu obniża poziom, a cały 4. odcinek można określić mianem zmarnowanego potencjału.
Nie mam żadnego problemu z tym, że odcinek był fillerem, ponieważ i takie epizody są potrzebne. To w nich najłatwiej pogłębia się charaktery postaci oraz relacje pomiędzy nimi. I to się twórcom udało. Problem polega na tym, że to jedyna ciekawa rzecz. Gromada dzieciaków i Jod trafiają na planetę, która uległa zniszczeniu. Nie całkowitemu (ludność dalej na niej żyje), ale przypomina bardziej pobojowisko niż amerykańskie przedmieścia, charakterystyczne dla At Attin.
Odwiedzanie nowych planet to jedna z moich ulubionych części Gwiezdnych Wojen. To coś, co sprawiło, że Wojny Klonów oglądałem z ogromnym zainteresowaniem, bo niemal każdy odcinek przedstawiał inny zakątek galaktyki, panujące w nim zasady, tradycje oraz konflikty. Tu jest tego tyle, co Jabba napłakał. Dostajemy dwie strony konfliktu, z czego druga jest kompletnie nierozwinięta. Nie dowiadujemy się o niej absolutnie niczego. Ta pierwsza zaś to coś na wzór rebeliantów walczących o wolność i władzę nad planetą. Jedyne, co przyniósł ten odcinek, to mały wątek poboczny dla Neela, który udowodnił sobie i innym, że mimo niechęci do walki i tchórzostwa jest w stanie zmieniać świat poprzez czynienie dobra. To fajna moralna lekcja dla młodych widzów, która jest w duchu świata George'a Lucasa. Idealnym kontrastem dla niego jest córka tamtejszego przywódcy, która jedyne, co znała w całym swoim życiu, to nieustanna wojna i walka o przetrwanie. Zderzenie tych dwóch podejść i idei oglądało się z przyjemnością, nawet jeśli było to robione po łebkach, a akcja pędziła na łeb, na szyję. Podobną rzecz próbowano zrobić pod koniec z Wimem i Fern, która w końcu załamała się pod ciężarem presji. Było to jednak za krótkie, by wybrzmiało w odpowiedni sposób. Nie zmienia to faktu, że to najlepsza postać spośród dzieciaków – w przeciwieństwie do Wima, który nadal tylko irytuje durnym zachowaniem i KB, która w zasadzie nie robi nic ciekawego poza byciem chodzącym komputerem.
Kolejny plus to oczywiście Jod. Jego fiksacja na punkcie znalezienia skarbu prowadzi do zabawnych scen z SM-33. Droid i łotr kłócą się ze sobą jak stare, dobre małżeństwo, nawet jeśli ten drugi jest trzymany na krótkiej smyczy przez dzieciaki. Jude Law wnosi wiele lekkości i charyzmy do tej roli, pozwala scenom odetchnąć i wywołuje uśmiech u oglądającego. Jest pełen uroku, którego postać taka jak Jod potrzebuje. To typowy kombinator. Nie jest też przesadnym kozakiem. Obawiałem się tego, gdy jego postać wyłoniła się z mgły i pyłu pod koniec odcinka. Na szczęście z problemem poradził sobie nie przez pokonanie wszystkich na drodze, ale dzięki porozumieniu. To bardzo w duchu tej postaci i całego serialu. Urocza była też scena, w której mimo lukratywnej propozycji otrzymania drogocennych skór, wolał przygarnąć z powrotem dzieciaki. Wątpię, że kierowała nim tylko dobroć, bo nadal ich potrzebuje do odnalezienia skarbu. Jednak było widać, że się o nich martwił. Rozbawiła mnie scena samej zasadzki na niego, podczas której po prostu się poddaje i pozwala na zabicie.
O reszcie odcinka trudno powiedzieć coś dobrego. Otrzymaliśmy konflikt pomiędzy dwoma klanami, z czego jeden z nich praktycznie nie istnieje, a o drugim również nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele (poza tym, że walczą o przetrwanie i szkolą do tego dzieciaki). To oczywiście może się zmienić, bo bohaterom nie udało się uciec z planety. Może zostaniemy tam na dłużej? Jeśli tak, to będzie to okazja do rozwinięcia wątków, na które narzekam. Szkoda jednak, że planetę pozbawiono polotu. Jest strasznie, ale to strasznie brzydka i tania. Usprawiedliwieniem nie jest wojna, bo i to można pokazać w ciekawy i cieszący oko sposób.
W tym odcinku wiele rzeczy próbowano zasłonić dymem i mgłą. Ostatnia sekwencja z SM-33, który zwraca się przeciwko dzieciakom, była szczególnie trudna do oglądania. Pomysł na zbliżenie na oszalałego droida był bardzo dobry, ale wykonanie pozostawiło wiele do życzenia. Przypomniało mi to scenę filmową w grze na konsole zeszłej generacji (albo i dwie wstecz).
Poza tym było w tym odcinku wiele innych głupotek. Mam wierzyć, że grupa rebeliantów-partyzantów w mieście zniszczonym wojną szłaby na starcie z wrogim klanem główną ulicą, bez jakiejkolwiek osłony dookoła, zamiast na przykład wykorzystać otoczenie? To było niemożliwie głupie, podobnie jak puszczanie przodem dzieciaków. Nie mam pojęcia, czy lider rebeliantów chciał ich zabić, czy sprawdzić odwagę. Trudno powiedzieć, bo nie miał problemu, żeby później puścić z nimi swoją córkę, która też niepotrzebnie ryzykowała. Jego decyzje są absurdalne. W każdej scenie zmienia podejście do dzieciaków. Raz jest podejrzliwy i wrogi, potem im ufa i pozwala biegać z aktywną bronią, a na końcu chce ich posłać na pewną śmierć w ramach rekonesansu i jest gotów ich odstrzelić w momencie braku zgody z ich strony.
4. odcinek Załogi rozbitków broni się jedynie rozwojem niektórych postaci. Nie irytuje tak bardzo jak pierwsze dwa, ale mamy świadomość niewykorzystanego potencjału. Duża w tym wina braku czasu, bo historia nie ma miejsca na oddech. O kulturze nowej planety nie dowiedzieliśmy się nic, a nowe postaci mają niewiele do zrobienia. Odcinek w żaden sposób nie rozwinął świata, fabuły, nie zaproponował kreatywnych rozwiązań. Ale za to Neel dostał buziaka za swoje męstwo. To jest plusik. Zasłużył chłopak.
Poznaj recenzenta
Wiktor StochmalKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1946, kończy 78 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1979, kończy 45 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1978, kończy 46 lat