Horyzont: Rozdział drugi – recenzja filmu [Wenecja 2024]
Kevin Costner znowu to zrobił – obdarował nas kolejną, inspirującą i wywołującą zachwyt częścią jego przepastnej, epickiej sagi. Możemy być tylko wdzięczni, że żyjemy w czasach, w których 69-letni aktor i reżyser postanowił postawić wszystko na jedną kartę i zaryzykować.
Kevin Costner znowu to zrobił – obdarował nas kolejną, inspirującą i wywołującą zachwyt częścią jego przepastnej, epickiej sagi. Możemy być tylko wdzięczni, że żyjemy w czasach, w których 69-letni aktor i reżyser postanowił postawić wszystko na jedną kartę i zaryzykować.
Drugi rozdział Horyzontu to bezpośrednia kontynuacja jedynki, która wywołała mieszane reakcje wśród fanów kina Costnera. Jedni w tej epickiej przygodzie odnaleźli ducha klasycznych westernów (a nawet gier – kłania się tu przede wszystkim znajomość Red Dead Redemption 2), a drudzy zarzucali historii brak składności czy zbyt dużą wielowątkowość. Trudno nie zgodzić się z tym, że ta Costnerowska epopeja mogłaby sprawdzić się w postaci ułożonego serialu, ale kinowy format nadaje jej tego „czegoś”. Kiedy obcujemy z tą opowieścią, czujemy, że magia bajecznych, wywołujących poruszenie fabuł wciąż ma się dobrze.
W tej recenzji autor wziął sobie na ambit, aby pominąć szczegóły związane z kontynuacją akcji. W tego typu tekście szafowanie postaciami i ich imionami nie pomoże nawet zagorzałym entuzjastom pierwszego Horyzontu. Ta seria funkcjonuje bowiem jak taka powieść z wieloma rozdziałami i wydarzeniami, które – w swoim własnym tempie – wzajemnie się przeplatają. Spamiętać to wszystko dałoby jeszcze radę przy obcowaniu z kartkami książki, do których w każdej chwili moglibyśmy wrócić. Jednak kino rządzi się swoimi prawami – zamiast tego zapamiętujemy lokacje, postaci i wydarzenia. Costner stawia w tym równaniu na wrażeniowość, tak jakby kpił z ułożonych i wycyzelowanych hollywoodzkich fabuł. Czasem w życiu dzieje się tyle, że nie idzie wszystkiego spamiętać. Tak jest i tutaj.
Trzeba jednak pochwalić Costnera, że w tym epizodzie skupił się na przemyślanym zawężaniu akcji. Zamiast ok. 11 wątków z pierwszej części, otrzymaliśmy 3 (lub 4, w zależności od interpretacji) motywy, które i tak w pewnym stopniu zaczynają się coraz bardziej ze sobą łączyć. Dzięki temu nie gubimy się w przepastności tego storytellingu, a po paru minutach czujemy się jak w domu – nie mamy potrzeby zadawania dodatkowych pytań, bo wszystko zdaje się klarowne. Znamy odpowiedzi na każde z kluczowych pytań (Co? Gdzie? Jak? Kto? Dlaczego?), co powoduje, że ta przygoda jawi się jako przystępna podróż ku nieznanemu. Czyli tak: reżyser nie poddał się w kontynuacji swojej amerykańskiej fabuły, co było strzałem w dziesiątkę. Kierunek, w którym zmierzają nasi bohaterowie, okazał się naprawdę atrakcyjny (przynajmniej dla nas – oni zaczynają napotykać coraz większe trudności, choć nie obejdzie się bez paru momentów, które na nowo rozpalą nasze poczucie nadziei).
Wizualnie jego opowieść często bywa bardzo „filmowa”, ale jeśli chodzi o wątki fabularne, to Costner trochę bawi się ich wydźwiękiem. Kiedy przykładowo myślimy, że dwójka bohaterów jest sobie pisana – tak przecież wynikałoby z takiej typowej, scenariuszowej kalkulacji – Costner wykrzykuje „sprawdzam” i wywraca nasze oczekiwania do góry nogami. On tak jakby implikuje, że życie (szczególnie to kruche z XIX-wiecznej prerii) nie jest jakimś opowiadaniem z happy endem. Czasem na próżno będziemy szukać szczęśliwych zakończeń w momentach, kiedy bohaterowie walczą o życie lub dzieje się im jakaś krzywda. Właśnie dlatego Costner nie boi się uśmiercać swoich postaci w najmniej odpowiednich momentach, co na dobrą sprawę często zdaje nam się bardziej niż oburzające.
Jednak z czasem zaczynamy rozumieć, że Costner walczy tu z romantyzowaniem Dzikiego Zachodu, do którego zdążyło przyzwyczaić nas kino z ostatnich siedemdziesięciu lat. Niemniej wnioski reżysera nie są w pełni fatalistyczne – na każdym kroku autor Horyzontu pokazuje, że wierzy w ludzką dobroć i kolektywne wsparcie, więc także przy największych tragediach stara się szukać światełka w tunelu. Swoje opowieści Costner buduje na zasadzie kontrastu, na zmianę wywołując uśmiech na naszych twarzach lub potęgując poruszenie czy nawet łzy w oczach.
Te wszelkie emocje wywoływane są przez rewelacyjnych aktorów (na uwagę zasługuje przede wszystkim świetny Will Patton, który – jako zdesperowany ojciec, skruszony szwagier i zmęczony życiem facet po sześćdziesiątce – porusza swoją szczerością; swoją „prawdą”). To oni wszechstronnie operują zróżnicowaną gamą emocji i pogłębiają immersyjność całego filmu. I to oni są odpowiedzialni za to, w jaki sposób ten Horyzont na nas rezonuje. Drugi rozdział ma w sobie masę emocjonalnego rażenia i powoduje, że wciąż ufamy twórcom, którzy proponują nam wielkie kino na jeszcze większym ekranie. Dajcie ponieść się Costnerowskiemu westernowi – to facet, który doskonale zdaje sobie sprawę, jak prowadzić swoje fabuły.
Poznaj recenzenta
Jan TraczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat