Rush Hour: sezon 1, odcinek 1 – recenzja
Rush Hour to serial oparty na kinowej serii Godziny szczytu, w której główne role grali Jackie Chan i Chris Tucker. Inni twórcy, inni aktorzy i kompletnie inny poziom. Pilot bardzo zniechęca.
Rush Hour to serial oparty na kinowej serii Godziny szczytu, w której główne role grali Jackie Chan i Chris Tucker. Inni twórcy, inni aktorzy i kompletnie inny poziom. Pilot bardzo zniechęca.
Za sterami serialu Rush Hour stoją Bill Lawrence i Blake McCormick. Ten pierwszy to twórca tak docenianych komedii jak Cougar Town i Scrubs, a ten drugi przez wiele lat był w grupie producentów hitu Mad Men. Wydaje się, że powinni tworzyć świetny duet, który da widzom znakomity serial. Chaotyczny pilot jednak pokazuje, że nie za bardzo wiedzą, co tak naprawdę robią.
Pilot nie odtwarza dokładnie fabuły pierwszego filmu, scenarzyści wykorzystują jedynie pewne ogólne schematy fabularne, wokół których tworzą nową historię mającą napędzać sezon serialu. Pojawiają się wyraźne sugestie, że będzie to procedural (serial oparty na wątkach pojedynczych odcinków) z dużą historią przewodnią. Aż dziw bierze, że za kamerą pilota stoi Jon Turteltaub, który w serii Skarb narodów solidnie potrafił łączyć humor z akcją. W pierwszym odcinku dostajemy historię banalną, przewidywalną (nawet bez znajomości kinowej wersji) i strasznie chaotyczną. Rozumiem prostotę fabularną i nie mam nic przeciwko niej, ale tutaj odnoszę wrażenie, jakbym oglądał skrót jakiegoś około dwugodzinnego filmu przedstawiony w 40-minutowym odcinku. Wszystko jest robione po macoszemu - na szybko, bez przemyślenia i dopracowania - oraz idzie jak po sznurku od punktu A do punktu B - zero porządnego nakreślenia działań czy zaskoczeń, by uczucie schematyczności się nie pojawiało. Dlatego też nic w tej historii nie jest w stanie zaangażować, zwroty akcji są nijakie (to też wina słabego ich wprowadzenia), a wielki finał wręcz rozczarowuje.
Robienie wszystkiego na szybko i bez przemyślenia jest też widoczne w budowaniu najważniejszego elementu serialu: relacji Lee i Cartera. Nawet nie jestem pewien, czy można nazwać budowaniem to, co tu robią, gdyż po prostu z minuty na minutę bez żadnego uzasadnienia twórcy starają się nam wmówić, że mamy tutaj coś w rodzaju przyjaźni. Nie pokuszono się o to, by bohaterowie się lepiej poznali, zanim zaczną zachowywać się jak starzy kumple, którzy mogą ze sobą rywalizować i przekomarzać się. To nie przekonuje, a wymuszone przyspieszenie zaprzyjaźniania się sprawia wrażenie, jakby gdzieś wycięto drugie tyle minut, które je budowały. Najgorzej wypada jednak casting - Jon Foo oraz Justin Hires to nie Jackie Chan i Chris Tucker. Problem polega na tym, że ten duet nie ma żadnej chemii, a osobno są nudni i papierowi. Nie ma w tych bohaterach niczego interesującego, co mogłoby sprawić, że się ich polubi.
Smutne jest to, że Rush Hour nie nadrabia humorem ani scenami akcji. Po Billu Lawrensie można było spodziewać się przynajmniej dobrych gagów, które rozbawią i tym przyciągną przed ekran. Gdzie tam! Humor jest strasznie wymuszony, siermiężny i wtórny. Gagi są oklepane, przewidywalne (scena z telewizorem...) i nieśmieszne. W gruncie rzeczy większość pokazano w zwiastunie. To przypomina oglądanie występu komika, który ma wysokie mniemanie o sobie, a tak naprawdę nie ma żadnego poczucia humoru. Jest naprawdę źle. Sceny akcji nie są wcale lepsze. Jon Foo ma dobre umiejętności w sztukach walki i spokojnie można było je wykorzystać, ale nie - twórcy nie dają mu zabłysnąć. Nie tylko wszelkie walki są źle nakręcone (kamera za bardzo lata, a montaż jest tak szybki, że nic nie widać), ale też nie mają w sobie żadnego pomysłu. Tym przecież imponuje kinowa seria - Jackie Chan zawsze wymyśla coś świetnego. Bynajmniej nie chodzi mi o to, by ten serial miał sceny akcji na takim poziomie, ale o to, by był na nie jakikolwiek pomysły, których tutaj boleśnie brakuje. Choreografia jest fatalna, a czasem po prostu można odnieść wrażenie, że ktoś nieudolnie stara się kopiować styl Jackiego Chana i mu to całkowicie nie wychodzi. To powinno być efektowne i emocjonujące, a nie mdłe i nudne.
Rush Hour po pilocie okazuje się wielkim rozczarowaniem niezapewniającym rozrywki nawet na przyzwoitym poziomie. Zmarnowano naprawdę fajny koncept na serial, który mógł bawić i zachwycać pomysłowymi akcjami. Premierowy odcinek nie jest w stanie dobrze zasugerować większej historii na sezon, a jeśli w istocie jest tylko ten jeden wątek, to potencjału on zbyt wielkiego niestety nie ma. Szkoda.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat