Neil Patrick Harris serwuje Emmy po raz drugi
Emmy rozdane po raz 65. Wcześniejsze podekscytowanie teraz zamienia się w nienawiść i politowanie. Bo Akademia wybrała znów nie tych co trzeba, a gala była nudna.
Emmy rozdane po raz 65. Wcześniejsze podekscytowanie teraz zamienia się w nienawiść i politowanie. Bo Akademia wybrała znów nie tych co trzeba, a gala była nudna.
Tegoroczna ceremonia zapowiadała się doprawdy znakomicie, bo jako że miała być emitowana w CBS (co roku gala zmienia stację, by podkreślić swój obiektywizm), w roli prowadzącego miał wystąpić Neil Patrick Harris. Gwiazdor How I Met Your Mother już niejednokrotnie udowodnił, że w konferansjerce czuje się co najmniej tak dobrze jak w aktorstwie. Prowadzący to kluczowy element gali, to on nadaje ton całemu przedsięwzięciu. Im zdolniejszy, im silniejsza jego osobowość, tym całe widowisko jest bardziej spójne i… zbytnio się nie dłuży. Bądźmy szczerzy, nie ma ceremonii, która nie byłaby nudna, niezależnie czy są to Emmy, Grammy, People’s Choice Awards czy nawet Oscary. Wręcz przeciwnie – im większa powaga danej nagrody, tym prawdopodobnie bardziej nużąca będzie ceremonia.
To była dobra gala Emmy. Neil Patrick Harris jak zwykle wykonał swoje zadanie perfekcyjnie i można jedynie żałować, że w przyszłym roku na pewno zostanie zastąpiony kimś innym. To nie jest typ prowadzącego, który będzie szydził z każdego zgromadzonego na sali gościa (jak Ricky Gervais czy Seth MacFarlane), nie będzie odgrywał scenek czy robił wypełnionych żartami monologów początkowych (jak Amy Poehler i Tina Fey lub Ellen DeGeneres). Harris to nowy Billy Crystal, to człowiek orkiestra. Jest zawsze wyluzowany, potrafi świetnie improwizować, a także często wykorzystuje swoje talenty. Gdy zaprasza się NPH, wiadomo, że można spodziewać się broadwayowskiego numeru na wejście, śmiania się z własnej orientacji, a także krótkich, ale bardzo celnych komentarzy w trakcie całego wieczoru. Tego też byliśmy świadkami na minionej gali. I więcej.
Producenci tym razem postanowili zabawić się w żarty na poziomie meta – skupili się na samym fakcie prowadzenia gali przez NPH. Podobną strategię przyjął ostatnio na Oscarach Seth MacFarlane (obejrzyj tutaj), ale choć wyszło mu to całkiem nieźle, Emmy były tutaj bezkonkurencyjne. Po tym, jak pojawili się gospodarze gal z ostatnich kilku lat, wzajemnie wypominali sobie błędy i dawali rady, spuentowano całą sytuację, odnosząc się do serialowego wydarzenia roku – House of Cards. Gdy Kevin Spacey burzy tzw. czwartą ścianę, trudno zachować powagę. A na deser jeszcze jak zawsze wyśmienite Amy Poehler i Tina Fey.
Dalej akcja zwolniła tempo i dopiero w połowie NPH powrócił z – wyczekiwanym przez wszystkich – numerem tanecznym. I znów tutaj zabawiono się konwencją samej gali: słowa piosenki mającej rozruszać publiczność w połowie gali mówiły wprost, że taki jest jej cel. W końcówce do Harrisa dołączyli się zaś Nathan Fillion i Sarah Silverman, by uświetnić już i tak całkiem niezły numer (obejrzyj tutaj).
Na tegorocznej gali kontynuację znalazł także wątek uzależnienie NPH od prowadzenia rozmaitych imprez, który wytknęła gwiazdorowi Kaley Cuoco podczas ostatnich People's Choice Awards (obejrzyj tutaj). Tym razem zainterweniowali najbliżsi Harrisa - obsada How I Met Your Mother (obejrzyj tutaj). Być może rzeczywiście, jak tak dalej pójdzie, NPH skończy jak Ryan Seacrest... choć kto wie, jak skończył dawny prowadzący "Idola" - kiedy ostatni raz ktoś go widział?
Nie zabrakło także momentów, których nie da się zaplanować, a na które zawsze liczą producenci (i widzowie rzecz jasna). Do takich należą przemowy zwycięzców – mogą być wzruszające, mogą być śmieszne - ważne, żeby były pamiętne. Nawet jeśli nie oglądamy gali na żywo i zegarek nie wskazuje czwartej nad ranem, mamy już serdecznie dość podziękowań. Nawet jeśli dziękują nasi ulubieńcy. W tym roku galę otwarła z impetem pierwsza laureatka, Merritt Wever. Jej "przemowa" była niewiele dłuższa niż ta, którą wygłosił kilkadziesiąt lat temu Alfred Hitchcock (obejrzyj tutaj). Gwiazda Siostry Jackie powiedziała jedynie "dziękuję bardzo" i "muszę już iść" (obejrzyj tutaj). Nawet jeśli ktoś nie ogląda serialu Showtime, musi przyznać, że warto było młodej amerykańskiej aktorce dać tę statuetkę.
Na wygraną w podobny sposób zasłużyła sobie Julie Louis-Dreyfus. Aktorka zaaranżowała wraz z Tonym Hale'em (również zgarnął statuetkę) przemowę w stylu postaci, za którą została nagrodzona - vice-prezydent Seliny Meyer. Szepczący do ucha kolejne wersy przemówienia Hale, Anna Chlumsky w międzyczasie jak zwykle sprawdzająca telefon, wreszcie sama Louis-Dreyfus/Meyer. To wszystko sprawiło, że pozornie zwykłe podziękowania przekształciły się w jeden z najlepszych momentów wieczoru. Nawet nie trzeba było być fanem Figurantki.
Po raz pierwszy w historii nagród podczas głównej gali (bo oprócz niej jest jeszcze Creative Arts, dla mniej znaczących kategorii) wręczono nagrody za najlepszą choreografią. Nie jest to specjalnie porywające, szczególnie że zdecydowana większość nominowanych pracuje przy "So You Think You Can Dance", a reszta przy "Tańcu z gwiazdami". Producenci mieli jednak na to pomysł – stworzenie wielkiego serialowego widowiska tanecznego (obejrzyj tutaj). I to się udało, choć… chciałoby się więcej! Odegrano tylko kilka najważniejszych produkcji, po czym znane telewizyjne motywy zostały zastąpione przez popularne ostatnio "Get Lucky" grupy Daft Punk. Może następnym razem?
Zaskakujące było też rozszerzenie "In Memoriam" na kilka segmentów. Specjalny hołd oddano Jonathanowi Wintersowi, Jean Stapleton, Cory’emu Monteithowi, Gary’emu Davidowi Goldbergowi i Jamesowi Gandolfiniemu (obejrzyj tutaj). Wprawdzie wspomnienie tego ostatniego przez serialową żonę, Edie Falco, było szalenie wzruszające, ale wydaje się, że to nieco ryzykowny pomysł. Co 20 minut temperatura gali nagle spadała, bo zdecydowano się właśnie na spokojne przemowy. A przecież pod koniec nie zabrakło także tradycyjnego, kilkuminutowego "In Memoriam".
Finałowe nagrody wieczoru – dla najlepszego serialu komediowego i dramatycznego – prezentował Will Ferrell… wraz dziećmi. Wychodzący na scenę w codziennych ubraniach komik jak gdyby bez wysiłku rozbawił publiczność swoją naturalnością. Pytanie tylko, czy osłodził smak porażki komuś, kto kibicował innym produkcjom niż Modern Family i Breaking Bad.
Wśród wygranych w tym roku nie zabrakło niespodzianek. Nie zgodzę się z Wojciechem Krzyżaniakiem z "Gazety Wyborczej", który skrytykował tegoroczne Emmy za przewidywalność. Bo kto spodziewał się, że najlepszym programem rozrywkowym okaże się "The Colbert Report"? Przez ostatnie 10 lat pod rząd statuetkę zgarniało "The Daily Show"! Kto wierzył w Laurę Linney ze Słowa na R, podczas gdy w tej samej kategorii nominowane były Sigourney Weaver, Elisabeth Moss, Jessica Lange i Helen Mirren?! Niewiarygodne wręcz, że House of Cards nie wygrało w żadnej z najważniejszych kategorii pomimo uwielbienia w Stanach dla Netflixa i świetnych recenzji serialu Davida Finchera. Czy ktoś łudził się, że Jeff Daniels, motor napędowy The Newsroom, aktor, bez którego produkcja Aarona Sorkina przepadłaby po pierwszym odcinku, wyjdzie z Nokia Theatre ze złotą statuetką? Wreszcie wygrana Breaking Bad – po wieloletniej dominacji Mad Men wydawało się, że teraz nastała era Homeland. Akademia ku zaskoczeniu wszystkich postanowiła przyznać nagrodę serialowi AMC.
O przewidywalności można mówić nie na poziomie zwycięzców, ale co najwyżej doboru nominacji. W tym względzie Telewizyjna Akademia jest dość konserwatywna i w ciągu ostatnich kilku lat coraz więcej na listach pojawiało się produkcji ze stacji kablowych, aż te zdominowały je całkowicie. Seriale z kanałów ogólnodostępnych potrafią przebić się już tylko do kategoriach aktorskich. Może niedługo emisja gali Emmy też zostanie przeniesiona do kablówek? Pewna stagnacja w wyborach Akademii może irytować tym bardziej, że od swojego zarania stacja The CW (wcześniejsze The WB i UPN) nie ma ani jednej nominacji, nawet aktorskiej. Choć oczywiście jest to stacja przeznaczona dla nastolatek, w swojej historii miała kilka nadzwyczaj udanych produkcji, jak chociażby Gilmore Girls, Veronica Mars czy (w trakcie pierwszych pięciu sezonów) Supernatural. Dla przyznających nagrody The CW nie istnieje. Dlaczego?!
Emmy nie tylko wskazują nam, jakie seriale musimy nadrobić, ale również są oficjalnym rozpoczęciem nowego sezonu telewizyjnego. W nim jednak przyszłych hitów musimy szukać sami. Chyba że poczekamy na przyszłoroczny werdykt Telewizyjnej Akademii…
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1969, kończy 55 lat