„Grimm”: sezon 4, odcinek 4 – recenzja
Kolejny odcinek serialu Grimm nie jest ani ekscytujący, ani zabawny, ani nawet refleksyjny. Jest po prostu mało znaczącym przystankiem przed istotnym punktem w fabule 4. sezonu, do którego ujawnienia twórcy zbliżają się w żółwim tempie.
Kolejny odcinek serialu Grimm nie jest ani ekscytujący, ani zabawny, ani nawet refleksyjny. Jest po prostu mało znaczącym przystankiem przed istotnym punktem w fabule 4. sezonu, do którego ujawnienia twórcy zbliżają się w żółwim tempie.
Moje oczekiwania wobec tego sezonu Grimm były wysokie. Emocjonujący cliffhanger, zaserwowany fanom pod koniec 3. serii, poza sporą dawką emocji dodatkowo niósł za sobą obietnicę psychologicznej intrygi. David Greenwalt i jego współpracownicy szybko sprowadzili mnie do pionu, znacznie zaniżając poziom, który został wyrównany w trakcie 3 serii. Kolejny tydzień to 4. już odcinek, który jest podręcznikowym zapychaczem czasu.
Epizod "Dyin’ on a Prayer" schematycznie bardzo przypomina nie tylko swojego zeszłotygodniowego poprzednika, lecz powiela utarty szlak proceduralnej formy serialu. Nowa sprawa detektywistyczna jest tłem dla permanentnych problemów bohaterów. Już sam odcinek można uznać za klasyczny "ciąg dalszy". Wszak pierwsze sekundy to kontynuacja wydarzeń z poprzedniego epizodu – rozwinięcie oraz skutek niespodziewanego ataku Wesenów na sklep zielarski Rosalee. Incydent zostaje wyjaśniony, w konsekwencji nie mając znaczącego wpływu na bieg wydarzeń fabularnych nowego odcinka. Zdawać by się mogło, że przyjaciele Nicka koniecznie muszą rozwikłać jedną tajemnicę, aby zainteresować się następną. Tym samym wątek Monroe i jego małżonki powoli zadomawia się na ławce rezerwowych. Zamknięci praktycznie przez cały czas antenowy na planie sklepu, nie robią właściwie nic poza oczekiwaniem na zielone światło od twórców, aby mogli ruszyć dalej ze swoim fikcyjnym życiem.
[video-browser playlist="632799" suggest=""]
Serialowe uniwersum już wielokrotnie wykorzystywało wdzięczny mit o Golemie. Jego protektorska postać pojawiła się w Z archiwum X, Simpsonach czy w odcinku Supernatural o sugestywnym tytule "Everybody Hates Hitler". Twórcy Jeźdźca bez głowy również pokusili się o umieszczenie obrońcy narodu żydowskiego w swej mrocznej historii. Tym razem przyszedł czas na produkcję stacji NBC. Ich Golem podąża krok w krok za historycznymi podaniami – jest to istota utworzona z gliny, kształtem przypominająca postawnego mężczyznę. Efekty specjalne składające się na prezentacje mitycznego monstra nie wpędzają w zachwyt. Przyzwyczajeni do średniobudżetowej scenografii serialu nie oczekujemy od niego wiele, lecz wizualność potwora zbliża się niebezpiecznie do miana tandetności. Jednocześnie wpływa to na odbiór jego postaci, która zamiast przerażać, bawi.
Czytaj również: Baśń bez cenzury z książki "Baśnie braci Grimm..."
Największą wadą 4. odcinka nie są jednakże niedociągnięcia ze strony grafików komputerowych. Winę ponosi przede wszystkim scenariusz, który zamyka obiecującym wątkom wszelkie drzwi prowadzące do ciekawego rozwinięcia. Postacie nadal uwikłane są w te same sytuacje, które wykreowane zostały na początku 4. sezonu. Jedynie zakończenie daje nikłą nadzieję na wyjście z tej abstrakcyjnej apatii. Może odrobina prawdziwego zagrożenia dotykającego bezpośrednio Nicka i jego ukochaną rozrusza zardzewiałe koła grimmowej fabuły.
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat