10 filmów, których nigdy nie zapomnę – Marcin Zwierzchowski
Kontynuując redakcyjną tradycję, przedstawiam Wam najmojsze z moich filmów, od Brzdąca w opałach (tak, wiem) po Willow.
Kontynuując redakcyjną tradycję, przedstawiam Wam najmojsze z moich filmów, od Brzdąca w opałach (tak, wiem) po Willow.
Cholera. Przepraszam, ale tylko tak mogę podsumować zadanie wyselekcjonowania ledwie dziesięciu filmów, których nie zapomnę, z tych wszystkich, które kształtowały mnie jako widza, które uwielbiam. 10. Co za chora liczba?! Nie ma miejsca ani na serię o Freddym Kruegerze, ani na Robin Hooda i facetów w rajtuzach, nie zmieszczą się też Płonące siodła, Dracula z Garym Oldmanem, Park Jurajski, Terminator 2: Dzień sądu, Conan, 28 dni później i mnóstwo, mnóstwo innych tytułów. W ogóle odpada wymienianie filmów, które uważam za najlepsze, bo przecież formuła serii jest inna.
Tak więc to traktujcie. To nie TOP 10 najlepszych filmów według Marcina Zwierzchowskiego, ale lista takich, które odcisnęły na mnie filmowe piętno.
Baby's Day Out (1994)
Zgadza się. Jako pierwszą wymieniam trochę głupkowatą komedię, w której bobas (nieświadomie) kopie tyłki trzem kryminalistom, sprytem dorównującym chyba tylko parze z Kevina samego w domu. Obawiam się jednak, że nie mam wyjścia – Brzdąc… to pierwszy film, jaki widziałem w kinie. W Radomiu, mieście rodzinnym mamy, a to głównie dlatego, że na Króla Lwa nie było już miejsc.
W sumie mogłem zacząć gorzej, bo przy całej swojej głupkowatości jest to całkiem przyjemna próba nawiązania do Kevina… i nie sposób się nie śmiać.
Wstrząsy (1990)
Val i Earl kontra wężoidy, czy jak to tam zwali te wielgachne, poruszające się pod ziemią czerwie, wciągające ludzi do swych paszcz z pomocą czegoś na kształt zakończonych zębiskami języków. Mniej tu horroru, więcej komedii, relacja między dwoma głównymi bohaterami to zaś słownikowa definicja ekranowej chemii. Dla mnie ci dwaj byli bohaterami młodości – zaradni, zabawni, nieprzesadnie odważni, byli najnormalniejszymi facetami na świecie, którzy przez przypadek zmuszeni zostali do walki ze stworami z kosmosu czy skąd tam te dziadostwa przybyły.
Wstrząsy bronią się i dziś oraz pozostają jednym z lepszych horrorów komediowych, na zawsze też Kevin Bacon pozostanie dla mnie Valem. (Oby serial był choć trochę dobry. Oby serial był choć trochę dobry. Oby serial był choć trochę dobry.)
Indiana Jones (1981-1989)
Wymienię całą serię (bez Królestwa Kryształowej Czaszki - ten film dla mnie nie istnieje), pozostaję jednak wiernym fanem Świątyni zagłady, dla mnie jednego z najlepszych filmów w historii. Oto kino w pięknej, przygodowej postaci, gdzie akcja miesza się z humorem w idealnych proporcjach, Ford gra, jakby urodził się wyłącznie do tej roli, a wszystko jest podlane odrobiną horroru. Zawsze przyciągały mnie filmy o poszukiwaczach skarbów i odkrywcach, Indie zaś jest wśród nich najlepszy.
Nie można nie widzieć zależności między tym, jak bardzo lubię Indianę Jonesa, a tym, jak pasuje mi obecnie kinowa ścieżka Marvela (ze Strażnikami Galaktyki na czele), jak w ogóle cieszy mnie efektowne i radosne kino rozrywkowe, oferujące głównie czystą frajdę, czego przykładem jest choćby Pacific Rim.
Willow (1988)
W moich wspomnieniach kino fantasy zaczyna się właśnie od tego obrazu Rona Howarda, a wojownik kojarzy się z Valem Kilmerem jako Madmartiganem. Magia, miecze, humor, potwory – czego chcieć więcej? Zapewne, z perspektywy współczesnego widza i mojego obecnego wieku, nieco lepszego scenariusza i mniej naiwności, ale i bez tego Willow – podobnie jak Wstrząsy – i dzisiaj się broni, mimo iż od premiery minęło blisko 30 lat. Nawet strona wizualna pozostaje atrakcyjna, choć trąci myszką.
Wiele można temu filmowi jednak wybaczyć – to tak naprawdę baśń, piękna opowieść o sile drzemiącej w najmniejszych z nas (ukłon w stronę Tolkiena), która czaruje wspaniałym, pełnym niezwykłych istot światem.
Władca Pierścieni (2001-2003)
Skoro zaś jesteśmy już przy fantasy, na mojej liście nie mogło zabraknąć trylogii Petera Jacksona. Wspaniała ekranizacja książki, która pchnęła mnie w kierunku fantastyki i ukształtowała moje życie, także zawodowe. Gdyby nie Tolkien, nie byłbym dzisiaj redaktorem Nowej Fantastyki, pewnie też nie udałoby się to bez Jacksona, który otworzył dla mnie świat filmu jak nikt inny, zapraszając na plan swojej produkcji we wspaniałych materiałach dodatkowych.
Władca Pierścieni to bowiem dla mnie nie tylko trzy niezwykłe filmy, chyba moje ulubione w ogóle, ale przede wszystkich dziesiątki godzin spędzonych z obsadą i twórcami tych obrazów. Wracam do tych materiałów regularnie, kilka razy w roku, a płyty DVD mam zajeżdżone do tego stopnia, że przerzucenie na Blu-ray wkrótce stanie się koniecznością.
Jackson wprawdzie koncertowo wyłożył się na Hobbicie, jego Władca Pierścieni pozostaje jednak nieśmiertelnym arcydziełem współczesnego kina.
- 1 (current)
- 2
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat