Zachwyty i rozczarowania 2016 roku – Piotr Wosik
Na płaszczyźnie osobistej rok 2016 okazał się dla mnie wyjątkowo podły. Cały spisać więc mogę po stronie rozczarowań, ale tym nie będę Was nudził. Sęk jednak w tym, że znacząco rzutował on na moją pasję. Poza wynotowaniem (oczywistych) zachwytów, muszę więc najpierw popełnić popkulturowy rachunek sumienia.
Na płaszczyźnie osobistej rok 2016 okazał się dla mnie wyjątkowo podły. Cały spisać więc mogę po stronie rozczarowań, ale tym nie będę Was nudził. Sęk jednak w tym, że znacząco rzutował on na moją pasję. Poza wynotowaniem (oczywistych) zachwytów, muszę więc najpierw popełnić popkulturowy rachunek sumienia.
ZACHWYTY
Filmy superbohaterskie
No chyba nie myśleliście, że tak zostawię temat! Nie, nie ma tu żadnej pomyłki. To, że ogół filmów superbohaterskich nie sprostał moim wygórowanym ambicjom, tudzież górnolotnym oczekiwaniom i w odwecie splunąłem jadem, nie oznacza, że nie byłem nimi zachwycony. Byłem i wciąż jestem - podobnie bez wskazywania jednego konkretnego tytułu. Jakże mogłoby być inaczej, skoro czuję się zdeklarowanym geekiem. Kinowe seanse zaliczałem czasem i kilkukrotnie i z każdego wychodziłem niezmiernie zadowolony.
Deadpool zapewnił frywolną zabawę i genialną tytułową kreację. Ten drugi argument jest szczególnie istotny, bo generalnie wszystkie filmy superbohaterskie tego roku cieszyły się niezwykle udanymi postaciami. W Batman v Superman: Dawn of Justice zaskakującym wręcz pozytywem okazali się Mroczny Rycerz i Wonder Woman, a w Suicide Squad Deadshot i Harley Quinn. W X-Men: Apocalypse nieźle wypadła młodzież, a jak zawsze bez zarzutu zaprezentowali się Xavier, Magneto i Mystique. I Quicksilver oczywiście. Choć najmocniej zapamiętam przewrotne cameo Stana Lee. Tytułowy Doctor Strange z dumą wkroczył w panteon herosów, podobnie jak Black Panther i Spider-Man w Captain America: Civil War. O zaletach tych filmów dyskutowaliśmy w tę i z powrotem, podsumować je razem można tak, że jako kolektyw zapewniły znakomitą rozrywkę. Tylko tyle i aż tyle.
Dobre filmy i bardzo dobre filmy
Całe szczęście trafiłem też w kinie na bardzo dobre tytuły. Może niekoniecznie są to bezsprzeczne zachwyty, ale dla mnie wydają się takie na zasadzie kontrastu. Szczególne wyróżnienie trafia do The Nice Guys Shane’a Blacka. Jest tu wszystko to, co lubię najbardziej. Duet skrzących bohaterów, przedni retro-klimat, udany humor, rytm, werwa i przemyślana, niegłupia fabuła. Z innych rozrywkowych filmów podczepić mogę tu też Star Trek Beyond, który ani trochę nie odstawał od ekranizacji komiksowych. No i oczywiście Rogue One: A Star Wars Story, który to film doceniam, im dłużej nad nim myślę. Znakomite były także animacje – Zootopia, w którym jestem zakochany (to tutaj Michael Giacchino stworzył swój najlepszy tegoroczny soundtrack) i Moana, która spodobała mi się bardziej niż oczekiwałem.
Z cięższych dział, zachwycony byłem Hacksaw Ridge Mela Gibsona, w trakcie którego czułem się tak jak podczas seansów uwielbianej Band of Brothers i The Pacific. To gatunkowe kino wojenne najwyższej próby. Absolutny zachwyt to jednak Denis Villeneuve i jego twórczość, którą jestem od paru lat na wskroś zauroczony. Prisoners, Enemy, Sicario, a teraz Arrival. W budowaniu napięcia nie ma sobie równych. Fabuły i bohaterów prowadzi spójnie i konsekwentnie, trafia z przekazem i potrafi zaskoczyć bez taniego efekciarstwa. Jego znakomita passa trwa, co fantastycznie wróży kolejnemu projektowi. Blade Runner 2049 to jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie filmów 2017 roku.
HBO = Gra o Tron + Westworld
A serialowe zachwyty tego roku? Tutaj jestem bardzo konkretny i równie przewidywalny. To oczywiście Westworld, który wielkim serialem jest. Tak wielkim, że pasuje do kina, a nie ekranu telewizora. Tak inteligentnym i przemyślanym, że pasuje do najlepszej literatury. Tak immersyjnym i wciągającym, że zbliża serial z grą komputerową. Moje uznanie wzbudził także nowy sezon Game of Thrones. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że był on najlepszy z dotychczasowych. Cotygodniowe wizyty w Westeros rzucały na kolana, zmuszały mnie do zakwestionowania dlaczego ja tak w zasadzie cieszę się innymi serialami?
Do szczęścia potrzeba mi więc tylko HBO i Netflixa. Streamingowy potentat zaczął jednak wypuszczać przeciętne (Flaked) i słabe (Fuller House) pozycje. Stało się. Już nie ma nieposzlakowanego przebiegu. HBO także się myli, ale jeśli już, to robi to spektakularnie (Vinyl). Razem oferują jednak rozrywkę, która wybija się hen, hen, poza standardy nie tylko telewizji, ale również kina (ukłon w stronę muzycznej petardy The Get Down). Rok temu zostawiałem laurkę dla Netflixa, tym razem słodzę HBO. Podjęli rękawicę, nie ustąpią pola nowym graczom. W tej batalii gigantów nie ma jednak przegranych, a jedynie wygrani – my, widzowie.
Stranger Things
Nie miałem wątpliwości, że serial braci Duffer musi się tu znaleźć. Jakkolwiek nie byłoby to nudne i powtarzalne. O tym, że jest to wspaniały list miłosny do popkultury lat 80-tych nie muszę przypominać. Wiemy to. Gryzłem się jednak z czymś innym, ale zaryzykuję. Stranger Things to najlepszy serial tego roku jaki widziałem. To nic, że cieniem kładzie się na tym wyborze kupka wstydu z wcześniejszej strony. To nic, że nie mogę takiego wyboru uzasadnić matematycznie i sprawiedliwe. Clou w tym, że płynie on z serca – co brzmi sentymentalnie, ale rezonuje z samym serialem. Wbrew temu co może wydawać się na pierwszy rzut oka, Stranger Things nie jest zarezerwowane dla widzów, którzy dorastając zahaczyli o wspomnianą wyżej epokę. W skali makro, to bowiem afirmacja popkultury w ogóle. Pomysły i nawiązania, które przetrwały próbę czasu i będą trafiać do kolejnych pokoleń. Nie są oryginalne, ale uniwersalne, niosą ponadczasowy dreszczyk przygody. Zmiksowane pomysłowo przez utalentowanych twórców, wzbudziły we mnie uczucie romantycznej euforii. Podobne do zeszłorocznej ekscytacji Mad Max: Fury Road, tj. wykraczające poza doświadczenie wzrokowe, emocjonalny odbiór i intelektualny namysł… Łoł, okej, już wracam na Ziemię, bo z prozy zacząłem przechodzić w poezję.
Z Archiwum X
Tak, dobrze widzicie, ale jeszcze nie do końca rozumiecie, więc przeczytajcie ten ostatni fragment. Serialowy rok zero, cezura, która oddziela to co mnie ominęło, od tego z czym obcuję to Lost z 2004 roku. Tutaj zrodziła się moja pasja. Serial ABC jest kanwą na której zakwitło moje hobby. W dzieciństwie pochłaniałem co prawda takie seriale jak MacGyver, The A-Team, Walker, Texas Ranger, Thunder in Paradise, czy Mighty Morphin Power Rangers, ale później nastąpiła przerwa. Z tej luki pochodzą takie klasyki jak The Wire, czy The Sopranos, które bezwzględnie planuję poznać. Innym z takich przykładów jest The X-Files i to właśnie w tym roku zacząłem swoją przygodę z Mulderem i Scully. Zainspirowany powrotem serialu po latach. Nie mam jednak zielonego pojęcia jak prezentuje się ten najnowszy sezon - zakładam, że skoro niewiele o nim słyszałem, to zachwytów nie było.
Zachwytem są dla mnie jednak pierwsze sezony, które w tym roku miałem przyjemność przyswoić. „Nie robi się już dzisiaj takich seriali” to zwykle naiwny truizm, który jednak znajduje tutaj zastosowanie. Nie mogę wyjść z podziwu, jak wspaniale jest to skonstruowany procedural. Jak pomysłowy i klimatyczny. Umiejętnie prowadzony, cierpliwy i wertujący nawet najbardziej abstrakcyjne przypadki, w sposób, który nęci.
Do tych z Was, którzy czują się rozczarowani teraźniejszym rokiem 2016 – tak jak ja, z różnych przyczyn, szczególnie osobistych – mówię więc: Jest ratunek w uciekaniu do wyidealizowanej przeszłości, jest też nadzieja w spoglądaniu w przyszłość. Rok 2017 zapowiada się bowiem obłędnie i tym razem zrobię wszystko, aby wycisnąć z niego jak najwięcej przyjemności. Trzymajcie kciuki.
- 1
- 2 (current)
Źródło: zdjęcie główne: Deviantart.com
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1969, kończy 55 lat